Uprzejmie donoszę, że w sobie tylko znanych celach dobraliśmy się ostatnio – ja oraz Miejscowi pismacy – do przepastnych archiwów legionowskiej telewizji. Na samym początku przez zakurzone niepamięcią kasety SVHS przedzieraliśmy się niechętnie, kichając zasadniczo (w moim alergicznym przypadku – dosłownie) na ich zmurszałą zawartość. Z czasem jednak wkręciliśmy się w nią niczym taśma w magnetowidową otchłań. To, co niemal 15 lat temu mogło uchodzić za pełen dłużyzn, często nudnawy, choć także robiony z entuzjazmem i momentami zaskakujący zapis raczkowania na medialnym gruncie, teraz okazuje się być arcyciekawą powtórką z lokalnej historii. A często nawet histerii. Patrząc na ciche, niemal pozbawione merytorycznych ekscesów współczesne nasiadówki legionowskich czy powiatowych radnych, mało kto sięga jeszcze pamięcią do czasów, gdy ze względu na temperaturę obrad samorządowcy śmiało mogli nosić miano samowrzątkowców. Oj, bywało gorąco.
Czytelnicy biegli w lokalnej przeszłości wiedzą zapewne, że mowa tu wydarzeniach sięgających okresu panowania pierwszego po upadku komuny władcy miasta, króla Andrzeja (dla mniej wtajemniczonych: to okres, w którym medialnie bezkonkurencyjne Mazowieckie To i Owo nieustająco donosiło, że w L. jest cudownie). Wtedy zgodne podnoszenie łapek było na sesjach rzadkością. No, może, gdy nadawano ulicy jakoś nieskalaną polityką nazwę, np. Słoneczna… Chociaż, patrząc na ówczesne zacietrzewienie dyskutantów, przy takiej okazji również próbowaliby adwersarzom dopiec. W innych niusach, tych wolnych od polityki, mniej jest swarów, więcej za to obywatelskiej chęci do oralnych, na oczach kamery, kontaktów z operatorskim mikrofonem. Dziś, gdy o udział w sondzie nie trzeba błagać (polityków nie liczę) już tylko ludzkich uczestników psich konkursów piękności, to dla reportera szczególnie wzruszające. Oczywiście wszystkie te ruchome obrazki, oglądane po latach, mogą też przyprawić o śmiechowy zawrót głowy. Uroczo jest obserwować, jak z biegiem filmowych klatek różnym ważniakom przybywało nie tylko doświadczenia.
Na koniec najciekawsze: są plany, co by do owych archiwaliów, w tej lub innej formie, wrócić. Drżyjcie zatem gwiazdy życia publicznego przed upublicznieniem swych dawnych dokonań, bo puszczać je będziemy na potęgę. I nikomu nie popuścimy.