Jeśliby część członków SML-W porównać do lekarzy, trzy lata temu zaordynowali oni spółdzielczej działalności kulturalnej ostrą kurację odchudzającą. Niestety, ograniczenie finansów pacjentka znosi źle i ma się coraz gorzej. Jeżeli nie otrzyma pomocy, umrze.
– W tej chwili brak środków ograniczył nas do tego stopnia, że nawet nie ma możliwości zatrudnienia instruktorów godzinowych, na których też opiera się twórcza praca. Nie możemy więc poszerzać naszej oferty – żałuje Jolanta Żebrowska, szefowa Spółdzielczego Ośrodka Kultury. Wręcz przeciwnie, z miesiąca na miesiąc konieczne staje się jej ograniczanie. Doraźnym na to lekarstwem jest podwyżka stawek za udział w klubowych zajęciach. Problem w tym, że ma ono poważne skutki uboczne.
– Jest kryzys, rodzice nie mają za wiele pieniędzy, i ja to rozumiem. Płacenie o 10 czy 20 złotych więcej za sekcję stanowi dla przeciętnego mieszkańca sporą kwotę. W związku z tym, każda sekcja, w której jest podniesiona stawka, zmniejsza nam liczbę dzieci. A przecież chodzi głównie o to, aby skupić ich jak najwięcej – dodaje Żebrowska.
Wśród osób, które zaniepokoił taki stan rzeczy, znaleźli się między innymi mieszkańcy osiedla Jagiellońska. W piśmie skierowanym do jego radnych wyrazili niepokój związany z zapowiedziami likwidacji położonego na ich terenie klubu „Kamil”. Znajdując zresztą wśród członków Rady gorących sprzymierzeńców spółdzielczego mecenatu kultury. Natychmiast umieścili oni tę sprawę w porządku swoich obrad. – Uważam, że kluby osiedlowe pełnią rolę opiekuńczą i wychowawczą dla dzieci, które z różnych powodów nie uczęszczają do przedszkola. Mają okazję rozwijać swoje zdolności manualne, sprawność ruchową, wzbogacają swoją wiedzę – mówi Helena Mazur z Rady Osiedla Jagiellońska. – Jest tam gimnastyka artystyczna pomagająca w rozwoju fizycznym, są sekcje muzyczne, zajęcia świetlicowe, dydaktyczne – wylicza jej koleżanka po mandacie, Zofia Rostkowska. Zyskują dzieci, zyskują też ich rodzice. – Taka matka, jeżeli na parę godzin ma szansę oddać dziecko do klubu, może w tym czasie wiele załatwić; pójść do lekarza czy urzędu. No i wie, że dziecko jest pod dobrą i fachową opieką. Nie mamy słów uznania dla pracujących tam instruktorek – mówi pani Zofia.

Ale samymi słowami dziewięciorga osób na stałe zatrudnionych w pięciu spółdzielczych klubach nakarmić się nie da. Zwłaszcza, że już od czerwca z dwudziestu kilku tysięcy złotych przeznaczanych miesięcznie na ich działanie, zostanie tylko dziewiętnaście. Wspomaganie konta dochodami z imprez komercyjnych to za mało. Podobnie jak pieniądze konkursową ścieżką pozyskiwane z miejskiego budżetu. – Jeśli ten konkurs wygramy, przebrniemy przez formalne i merytoryczne zadania, które w nim sobie stawiamy, to wtedy otrzymujemy oczywiście jakiś środki. Tylko, że nie zabezpieczają nam one ciągłości finansowej, bo to są pieniądze na konkretny cel, my go musimy zrealizować, rozliczyć się, i niewiele z tego tak naprawdę mamy – narzeka Jolanta Żebrowska. Już teraz wiadomo, że w tym roku nie odbędą się Luby. Siedemnastoletnią, bogatą w sukcesy i spektakularne wydarzenia, tradycję Legionowskich Prezentacji Teatralnych przerwie cięcie ekonomicznego miecza. W starciu z jego ostrzem spółdzielcza kultura jest aktualnie bez szans. – Skutki społeczne tego, że tej działalności nie będzie, będą gorsze niż to, że jesteśmy i jakąś tam liczbę dzieci przyjmujemy – uważa kierowniczka SOK.
Beneficjenci spółdzielczej działalności, tym razem z osiedla Sobieskiego, nie wyobrażają sobie jej końca. Zarówno ci młodzi, jak i ci całkiem już dojrzali. – Ten klubik jest potrzebny. Jest zainteresowanie, dzieci są zadowolone. Mają dużo zajęć plastycznych, rytmikę, gimnastykę, rysunek – mówi Marianna Ślazińska. – Dzieciaki mają tu bardzo dobrze. A jak nie można posłać ich przedszkola, tutaj też miło spędzają czas. I jest fajnie – wtóruje jej, również „babciująca” swym wnukom, Maria Piechocińska. Fajnie, ale biednie. Zbyt biednie. Według zarządu SML-W wspomaganie kultury dochodami z działalności gospodarczej musi mieć swoje granice. Radni z osiedla Jagiellońska są innego zdania. – Mamy finanse, mamy pewne nadwyżki, a nawet statut SML-W mówi, że powinniśmy takie kluby finansować – przypomina radna Zofia Rostkowska.
Jeszcze kilka lat temu gwarantował to odpis w wysokości 10 groszy za metr kwadratowy lokalu. Rocznie z tego tytułu pozyskiwano około 480 tysięcy złotych. Dziś sytuacja jest taka, że wielu starszych mieszkańców na spółdzielczą kulturę płacić nie chce. Osiedlowi radni takie, często podszyte ekonomią, stanowisko doskonale rozumieją. – Ale z drugiej strony, te kluby funkcjonują od około 20 lat i więcej. Kiedyś ci ludzie prowadzali do nich swoje dzieci, wszyscy płacili i się nad tym nie zastanawiali. Więc może i dziś należałoby pomyśleć, że te 3 czy 4 złote, to nie jest aż taki wielki pieniądz – zastanawia się Irma Cegiełka, przewodnicząca Rady Osiedla Jagiellońska. Tym bardziej, że – choćby przy okazji Wielkanocy i Świąt Bożego Narodzenia – często do osiedlowych seniorów on wraca. Może zatem warto ponownie zastanowić się, czy aby na pewno kulturalne odchudzanie spółdzielcom służy. Póki jeszcze nie jest za późno.