Przyłapanie wiceminister spraw zagranicznych na robieniu graffiti łatwe nie jest. Ale, tak jak w środę przy legionowskim dworcu, możliwe. Beata Stelmach, jej podwładni oraz mieszkańcy miasta zjawili się tam w reakcji na wyemitowany przez BBC dokument pod tytułem „Stadiony nienawiści”. Chcąc nie chcąc, „zagrało” w nim też Legionowo.
– Ten film bardzo nas wszystkich poruszył; w Polsce, ale i nie tylko. Pokazał nas on w krzywym zwierciadle, pokazał Polskę z problemami ksenofobii, rasizmu, nietolerancji. A przecież my tacy nie jesteśmy – uważa minister Beata Stelmach. A jeśli nawet są wyjątki, warto minimalizować skutki ich bezsensownych działań.
– W Legionowie nie ma zgody na rasizm, nie ma zgody na myślenie, że „Polska jest tylko dla Polaków”. Jest za to zgoda na otwartość i na to, że Polska jest absolutnie dla wszystkich – powiedział do uczestników happeningu prezydent Roman Smogorzewski. Największe z psujących miejski wizerunek „dzieł” zamalowano niemal natychmiast po emisji brytyjskiego, dalekiego od obiektywizmu filmu. W środę przyszedł czas na nieco mniejsze świadectwa aktywności pseudokibiców. Rolę mistrza sprayowej ceremonii wziął na siebie performer i animator kultury Dariusz Paczkowski. – Od ponad 25 lat maluję zaangażowane społecznie graffiti. Jestem jednym z założycieli Stowarzyszenia „Nigdy Więcej”. Oprócz tego mam Fundację „Klamra”, która też przeciwdziała rasizmowi i działa na rzecz tolerancji. A moją pasją jest graffiti, więc używam go jako narzędzia, malując reklamy społeczne – mówi artysta. – Ja się bardzo cieszę, że pan Paczkowski dołączył do naszej inicjatywy. Dzisiaj graffiti to tak naprawdę niezwykle ambitna, szybko rozwijająca się dziedzina sztuki współczesnej – dodaje Beata Stelmach.
Tym samym pani minister oraz pozostali niedzielni grafficiarze stali się na kilka chwil artystami. Po ich całkowicie legalnym malowaniu pozostały symbole i hasła o zupełnie odmiennej niż poprzednio wymowie. Pytanie tylko, czy pozostały na długo. Ale nawet jeżeli nie, wiceszefowa polskiej dyplomacji uważa, że w zwalczaniu dobrem zła najważniejsze są upór i konsekwencja. – Trzeba po raz kolejny zamalować, zawsze kiedy pojawi się jakaś kontrpropozycja. W którymś momencie strony się poddają i zostaje ten symbol, który chcemy, żeby został – mówi minister Stelmach. – Takich znaków pełno jest niestety wszędzie. Cały problem polega na tym, że na nie nie reagujemy. Takie akcje mają zachęcić ludzi do tego, żeby zaczęli zgłaszać istnienie takich symboli, albo też sami, jeśli one są na ich domach, zaczęli je zamalowywać – tłumaczy Dariusz Paczkowski. Wbrew pozorom taki apel nie wydaje się bezsensownym wołaniem na puszczy. Bo przecież każdemu, nawet ministrowi zdarza się od czasu do czasu coś z(a)malować…