Piąty, przedostatni koncert Legionowskiego Festiwalu Muzyki Kameralnej i Organowej z powodzeniem mógł być jego okazałym finałem. I to nie za sprawą wyjątkowej liczby muzyków, lecz ze względu na ich klasę oraz prezentowany repertuar. Tym razem maczał w nim palce również pomysłodawca i dyrektor artystyczny imprezy.
– Na dzisiejszy wieczór przygotowaliśmy aż dwie polskie premiery. Jeden z tytułów to „Hell und Dunkel” Sofii Gubaiduliny, drugi to Passacaglia z opery Katarzyna Izmajłowa – podkreśla Jan Bokszczanin. Właśnie nim artysta zainaugurował niedzielny koncert. W tym przypadku dawka organowych eksperymentów, w przeciwieństwie do dramatyzmu i emocji, była jeszcze stosunkowo niewielka. Później sytuacja uległa zmianie.{flv}5LFMKiO|512|376|{/flv}
– Nie chciałbym straszyć, ale to będzie rzeczywiście z gatunku awangardy. Ale takiej, która jest w tej chwili najlepiej postrzegana na świecie, bo Sofia Gubaidulina to kompozytorka z najwyższej półki – mówił przed występem organista. Pół godziny później okazało się, że uznania w świecie melomanów nie należy mylić z komercją. Dość powiedzieć, że przez moment Jan Bokszczanin grał nawet… łokciami. I nie był to z jego strony pokaz ekstrawagancji, lecz dokładna realizacja zapisu nutowego! W takich momentach wypada tylko żałować braku możliwości „podglądania” przez publiczność występujących na chórze muzyków. Przynajmniej na razie, gdyż organizatorzy problem znają i obiecują – być może w kolejnej edycji festiwalu – coś z nim zrobić.
Zapewne ku zadowoleniu mniej wyrobionych melomanów, niedzielny koncert stał nie tylko organową awangardą. Jan Bokszczanin zaprosił na niego oboistę Tytusa Wojnowicza, z którym wykonał trzy utwory z ich wspólnej płyty. Albumu będącego, nota bene, owocem siedmioletniej współpracy i ponad trzystu udanych występów. – Może to nie jest płyta dla muzyków, bo jest ona dosyć jednorodna w nastroju, ale dla ludzi, którzy nie słuchają muzyki tak wnikliwie – na ogół większości towarzyszy ona po prostu w codziennych czynnościach – to utwory w sam raz – zapewnia oboista. Tytus Wojnowicz nie kryje, że wykonując z reguły wiekowe, klasyczne dzieła, przesiąkł miłością i sentymentem do starych przedmiotów. Również tych służących do jeżdżenia. Tym razem odwiedził Legionowo korzystając z usług poczciwego wartburga. – Nasze czasy nie są piękne, zwłaszcza w sensie artystycznym. Tak więc używanie przedmiotów z innych czasów jakby przenosi w nie robiącego to człowieka – uważa wykładowca warszawskiej Akademii Muzycznej. Jaka z tego wyniknąć może korzyść? Okazuje się, że całkiem wymierna. – Poruszając się starym pojazdem czy używając urządzenia, które nie jest elektroniczne i nie działa tak szybko, inaczej operujemy czasem, inaczej musimy sobie go zaplanować. To trochę spowalnia tryb życia, co bardzo dobrze mu robi.
Dokładnie tak, jak dobremu koncertowi robi obecność orkiestry. W niedzielę do Legionowa ponownie zawitał dyrygent Jan Miłosz Zarzycki oraz jego znakomici muzycy z „małego miasta z dużym piwem”. – Orkiestra Łomżyńska wykona „Orawę” Wojciecha Kilara, „Canzona di Barocco” Henryka Czyża. Na koniec przewidzieliśmy Koncert obojowy Alessandro Marcello. Wystąpię tam jako zwykły członek orkiestry, który będzie grał na pozytywie – zapowiadał Bokszczanin. Co, jak łatwo się domyślić, w zestawieniu z tradycyjnie dobrą formą łomżyńskich muzyków, pozytywnie wpłynęło na doznania licznie zgromadzonej publiczności. Tym bardziej, że tego popołudnia były one wyjątkowo różnorodne.