Na początek zagadka: co w Warszawie działo się 54 razy, a w Legionowie nastąpiło po raz 16? Dla lokalnych miłośników muzycznej improwizacji odpowiedź jest prosta – miejska edycja festiwalu Jazz Jamboree. Ta obecna w dodatku „na bogato”.
– Okazało się, że w tym roku możemy pokusić się o dość szeroką formułę tej imprezy. Rozciągnęło nam się to na trzy miesiące, co wcale nie znaczy, że będzie 150 koncertów. Robimy, mam wrażenie, trzy fajne, podstawowe wydarzenia – mówi Andrzej Sobierajski, dyr. Miejskiego Ośrodka Kultury. Podobnie jak w ubiegłym roku, legionowską „dżemborkę” rozpoczęła jedna z czołowych dam polskiej wokalistyki. Ewa Bem zadanie miała o tyle trudniejsze, że w sobotę, po intensywnych opadach śniegu, rozgrzewać publiczność musiała całkiem dosłownie. Mimo to, nie wątpiła, że wyzwaniu sprosta.
– Zaśpiewam w towarzystwie tak doskonałych muzyków, że każdy zagrany przez nich dźwięk jest zaskakujący, inspirujący i miły. Nie szykujemy specjalnych niespodzianek, ale zrobimy wszystko, żeby to był udany wieczór – deklarowała artystka.
Posłużyły do tego głównie świetnie znane, lubiane przez fanów swingowego feelingu pani Ewy piosenki. Choć w przypadku kobiety wspominać o tym nie wypada, jej głos nie tylko świetnie wytrzymał próbę czasu, lecz nawet wyszedł z niej zwycięsko. – Nie przetrenowuję gardła, śpiewam to, co lubię – to też jest dosyć istotne, no i, tak jak mówiłam, zawsze mam wokół siebie wspaniałych muzyków – zdradza swój patent na wokalną długowieczność Ewa Bem. Również takich, jak pianista Andrzej Jagodziński, światowego formatu. Nic zatem dziwnego, że na widowni sali widowiskowej zasiadły trzy pokolenia legionowian. Czy tak samo będzie podczas kolejnych koncertów, pokaże czas. Wiadomo tylko tyle, że 10 listopada i 7 grudnia scenę zdominuje zdolna, muzyczna młodzież. Taka, która miłością do jazzu zapałała już w sprzyjających czasach, nie pamiętając minorowej tonacji peerelu. – Bez wątpienia są sytuacje, które ułatwiają teraz życie młodym muzykom: mają dostęp do instrumentów, muzyki, są obywatelami świata – to jest trochę inaczej. Ale czy to na pewno bardzo dobre, czy też tamto było lepsze, bo o wszystko trzeba było się ogromnie starać? A to kształtowało mocniejszą osobowość – uważa Ewa Bem.
Kolejna legionowska edycja Jazz Jamboree to także próba wskrzeszenia niezapomnianej atmosfery koncertów w MOK-u na Norwida. Ale już pod innym dachem. – Stwierdziliśmy, że należy wrócić do grania klubowego. Dlatego rozpoczęliśmy współpracę z kawiarnią Coffeetown, znajdującą się na terenie ratusza – mówi Sobierajski. W sobotę klubowy klimat tworzył tam Krzysztof Ścierański. Jako wieloletni mieszkaniec Legionowa, znakomity muzyk do zadania podszedł serio. W końcu przyszło mu szastać dźwiękami nieopodal gabinetu samego prezydenta. – Gram na basie, ale ostatnio coraz częściej także na gitarze. To mnie strasznie ciągnie, cały czas odczuwam młodzieńczą przyjemność z podciągania strun i dobrego brzmienia. Otoczony niezliczoną ilością sprzętu, mistrz Ścierański ze słuchaczami zmierzył się solo. – Mogę budować wszystko, co tkwi w mojej wyobraźni. Czasami wychodzą jakieś przypadkowe rzeczy, przypadkowe rytmy, i to wszystko można zaadaptować na koncercie – mówi instrumentalista. Można, pod jednym wszakże warunkiem: że się, tak jak on, potrafi.