Członkowie legionowskiego oddziału Polskiego Związku Emerytów, Rencistów i Inwalidów wielokrotnie udowadniali, że od ciepłych kapci wolą gorącą zabawę. W czwartek zrobili to ponownie. Na obchodach Dnia Seniora pojawili się w ratuszu nie tylko nader licznie, lecz także w świetnych nastrojach. I takie też, po odebraniu muzycznych prezentów, one pozostały.
Biorąc pod uwagę, że legionowski związek liczy około 1,5 tys. członków, nie dziwi fakt, że do sali widowiskowej pofatygowało ich się ponad trzystu. Perspektywa koncertu oraz wieńczącego go poczęstunku najwyraźniej zrobiła swoje. Z drugiej strony, który organizator nie marzy o tym, żeby na jego imprezie zabrakło miejsc siedzących…? Dzięki temu więcej par uszu wysłuchało oficjalnego aperitifu, którym poczęstował kolegów i koleżanki Ryszard Winnicki.
– Pokazaliśmy mieszkańcom, że jesteśmy. Pikniki, zabawy karnawałowe, sylwestrowe, kuligi – stanowimy kolebkę tego, co dzieje się w Legionowie i powiecie. Wszystko po to, żebyście byli zadowoleni i żeby w naszym środowisku panowała radość i zgoda – mówił prezes działającego od 1974 r. miejskiego oddziału PZERiI. Niczym pochlebcze echo wtórował mu prezydent Smogorzewski. – Legionowska biblia powinna brzmieć: „Na początku był związek”. Jest w tym sporo prawdy, bo wielu w nim ludzi, którym chce się chcieć, którzy nie boją się podejmować decyzji i ponosić za nie odpowiedzialności. Jesteście fajnym przykładem dla młodego pokolenia.
Kiedy dość już było słów, zabrzmiała muzyka. Najpierw w wykonaniu emanującego sex appealem i angielszczyzną żeńskiego tercetu RetroSekcja. Obce słowiańskim sercom emerytów songi z repertuaru The Andrews Sisters szału na widowni co prawda nie wywołały, jednak młode, roztańczone ciała zrobiły swoje. Dość powiedzieć, że dla jednej z wokalistek zaproszony z widowni znany kombatant Stanisław Mandykowski – po wspólnym tańcu na scenie – odśpiewał miłosną arię. Później przyszedł czas na gwiazdę wieczoru. Czarująca sopranem oraz uśmiechem Dorota Bonisławska postawiła na dyskretny, fortepianowy akompaniament i krajowe evergreeny. Potwierdzając zarazem, że w muzyce mniej czasem znaczy więcej. Nie tylko bisów.