Dawno, dawno temu, kiedy w zupie mogłem się jeszcze natknąć na własny włos, z niedowierzaniem patrzyłem na przygarbionych, powłóczących nogami seniorów. „Czyżby nie mogli szybciej, sprawniej? – zastanawiałem się czasem, o ile korzystając z uroków młodości, znalazłem czas na roztrząsanie zupełnie obcych mi wtedy problemów. Minęły dwie dekady i obecnie starczy brak pośpiechu rozumiem znacznie lepiej. Ot, choćby teraz, kiedy nabyty podczas snu ból w karku skutecznie dewastuje mi frajdę, jaką każdego dnia czerpię z przebywania w moim zakładzie pracy chromolonej. Znaczy się, w redakcji. Jasne, może wcale nie chodzi tu o naturalne konsekwencje metrykalnego przebiegu, a tylko o mające psychologiczne źródło następstwa nadstawiania karku w fachu żurnalisty. Może. To jednak wątpliwe, bo jeśli już zawodowo manewruję karkiem, to najwyżej po to, aby wieńcząca go czaszka znalazła się bliżej monitora. A ten jeszcze bardziej wpadł jej w tracące ostrość oczy.
Z dzisiejszej perspektywy 40 lat życia to stosunkowo niewiele. Ale stosunki zmiennymi są. Za czasów pierwszych chrześcijan mało kto żył dłużej, a jeśli nawet, Matuzalemowi i tak nie podskoczył. Dlaczego? Niski poziom rozwoju cywilizacyjnego, brak właściwej opieki medycznej, złe warunki sanitarne – o tym wspominają naukowcy. Na mój gust mogło chodzić o coś jeszcze: o nudę. W świecie bez filmów, telefonów, obfitości książek, a przede wszystkim internetu, zwyczajnie nie było co robić! Nic zatem dziwnego, że już w okolicach chrystusowego wieku ludzkość ochoczo zagrzebywała się w piachu, chroniąc doczesne szczątki nie tylko przed palącym słońcem. Dziś, kiedy na korzystanie z tych wszystkich dobrodziejstw mamy średnio dwa razy więcej czasu, wypadałoby się ogromnie cieszyć. Niestety, nie bardzo jest z czego. Przekora losu (w przypadku wiekowych panów przybierająca często postać złośliwości przedmiotów martwych) sprawia, że wraz z rosnącą dostępnością wypracowanych przez lata dóbr, spada frajda z ich wykorzystywania. Zamiast luksusu mamy refluks, kanapę i jej wygodne oparcie wypiera zaparcie, zaś ambrozja zaczyna nam się mylić z amnezją. Smutne? Owszem. Z drugiej strony, można też to olać, wznieść szkło i – niczym „alternatywny” doc. Zenobiusz Furman – wymówić cudowne zaklęcie: „Ech, nieważne, napijmy się!”.