Jak z uśmiechem przyznaje, gdyby wcześniej wiedziała z czym się je parlamentarny chleb, raczej nie zdecydowałaby się na udział w wyborach. Stało się jednak inaczej. I obecnie, po kilkunastu miesiącach z mandatem w ręku, Anna Aksamit ani trochę tego nie żałuje. Bo teraz, jako senator, naprawdę może więcej. Więcej pomagać ludziom.
– Minął rok, odkąd – jako jedna z 13 w tej kadencji kobiet – zasiadła Pani w izbie wyższej parlamentu. Jak ocenia Pani ten okres?
– Dla mnie był to czas wytężonej pracy. Startując w wyborach, po raz pierwszy zetknęłam się ze światem polityki. Nie należałam do żadnej partii, nigdy nie byłam politykiem i nadal się nim nie czuję. Swoje obowiązki staram się traktować jako misję dla społeczeństwa, a nie kolejny etap w karierze zawodowej.
– Skoro tak, w politycznej „jaskini lwa” czuła się pewnie Pani trochę obco?
– Rzeczywiście, na początku było mi tam nieswojo. Zastanawiałam się, czy jest to właściwe dla mnie miejsce. Generalnie, do parlamentu przychodzą ludzie z doświadczeniem w samorządzie, prezydenci czy burmistrzowie miast, wojewodowie, osoby, które zajmowały się polityką na co dzień. Ja natomiast pojawiłam się tam jako dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy, z doświadczeniem urzędniczym, ale nie politycznym. Działając do tej pory w skali mikro, jaką był nasz powiat, musiałam dostosować swoją pracę do skali makro, jaką jest cały kraj. Dopiero po kilku miesiącach, kiedy dałam się poznać, kiedy zaproponowano mi funkcję sekretarza Senatu, pomyślałam, że zostałam zauważona. Fakt, że na otwarcie mojego biura przyjechał marszałek Bogdan Borusewicz, świadczy chyba o tym, że jestem tam człowiekiem, nieskromnie powiem, dobrze odbieranym. Kiedy mam chwile zwątpienia, takie rzeczy mnie uskrzydlają.
– Hasło Pani kampanii wyborczej brzmiało: „Z ludźmi i dla ludzi”. Nadal jest ono aktualne? Czy przez miniony rok udało się wypełnić je treścią?
– Zawsze powtarzałam, że każdy z nas jest tyle wart, ile może dać drugiemu człowiekowi. W swoim działaniu kieruję się właśnie tą zasadą, i staram się zaszczepić ją współpracownikom. Do obowiązków senatora nie może należeć tylko przecinanie wstęgi, udział w bankietach i praca na Wiejskiej. Każdy z nas reprezentuje interesy wyborców, którzy dali mu mandat do sprawowania władzy. I o tym nie można zapominać. Dlatego też od lutego w Legionowie funkcjonuje moje biuro, które jest otwarte dla każdego mieszkańca przez 5 dni w tygodniu. W przyszłym roku planuję otwarcie drugiego biura, tym razem w powiecie wołomińskim.
– Czym zajmuje się takie biuro? Czy istnieje możliwość osobistego spotkania się z Panią?
– Tygodniowo wpływa do mnie kilkanaście różnego rodzaju spraw. Ja i moi asystenci staramy się pomóc każdemu, kto zgłasza się do nas z problemem. Chcąc je rozwiązywać, mam możliwość podjęcia interwencji senatorskiej bezpośrednio w instytucji, której sprawa dotyczy. Mogę też złożyć oświadczenie podczas posiedzenia Senatu, jeżeli problem dotyczy szerszego zagadnienia. Oczywiście nie jesteśmy w stanie pomóc każdemu – możliwości interwencji senatorskiej są ograniczone. Nie mogę na przykład ingerować w działania prokuratury i sądów, ani przyspieszyć przydziału mieszkania socjalnego. Moje dyżury w Legionowie odbywają się w poniedziałki. Co najmniej jeden dzień w tygodniu staram się pracować w biurze, aby utrzymywać bezpośredni kontakt z mieszkańcami. Ale jeżeli ktoś przedstawi sprawę moim asystentom, ma gwarancję, że przed podjęciem działań zostanie ona ze mną skonsultowana.
– Jakie są konkretne rezultaty Pani rocznej działalności?
– Poza pomocą w indywidualnych przypadkach, podejmowałam działania na rzecz mojego okręgu wyborczego, a więc powiatów: legionowskiego, nowodworskiego, warszawskiego zachodniego oraz wołomińskiego. Z ogromną satysfakcją przyjęłam zapowiedź rządu o budowie obwodnicy Marek. To jedno z najbardziej zatłoczonych miast na Mazowszu, przez które przejeżdża dziennie około 60 tys. pojazdów. Zabiegałam o to od początku kadencji wspólnie z parlamentarzystami z Warszawy i Mazowsza, wojewodą, wicemarszałkiem województwa Krzysztofem Strzałkowskim oraz wieloma samorządowcami. Udało mi się też ulżyć mieszkańcom Zielonki walczącym z podtopieniami okolicznych lasów, które zagrażały terenom mieszkalnym, oraz zainicjować konieczne zmiany w Ustawie o zawodzie psychologa. Aktualnie skupiam się na dokończeniu modernizacji legionowskiego odcinka drogi krajowej nr 61. W Legionowie interweniowałam m.in. w sprawie odpłatności za pobyt w DPS „Kombatant”. Każda ze spraw jest dla mnie ważna, a rozwiązanie nawet najmniejszego problemu daje mi dodatkową motywację do dalszej służby na rzecz ludzi.
– Bez wątpienia, ale czy jest jakiś przypadek, który zapamiętała Pani szczególnie?
– Było ich wiele. Niektóre, na pozór błahe, pozwalały w prosty sposób, bez wyciągania z kieszeni mandatu, załatwić sprawę. Kiedyś trafili do mnie sąsiedzi z Legionowa, którzy nie mogli się z sobą pogodzić. Dzięki temu, że spotkałam się z jednymi i drugimi, doszło do konsensusu. Porozumieli się i dzisiaj żyją w zgodzie. Tak więc senator musi być też niekiedy mediatorem. Jeżeli nie usiądziemy razem przy stole, nie będziemy rozmawiać, wszelkie konflikty będą się nawarstwiać.
– Jak właściwie wygląda dzień pracy senatora? Podobnie jak szefowej Powiatowego Urzędu Pracy?
– To olbrzymie wyzwanie, nie sądziłam, że może być tak trudne. Uważałam, że ta praca wygląda trochę tak jak w biurze, gdzie ma się normowany czas pracy. Ale w Senacie tak pracować się nie da. To nie jest zwykła praca, ale misja. Wiele zależy od tego, czy ktoś chce tylko siedzieć na posiedzeniach, czy chce coś od siebie wnieść. Od początku kadencji rozpatrzyliśmy ponad 120 ustaw, zgłaszając 250 poprawek. Jeśli senator chce przekonać się o tym, jak wpływają one na życie ludzi, korzysta ze zdania ekspertów, zapoznaje się z analizami, opiniami instytucji, które funkcjonują w danej dziedzinie. Żeby Polakom żyło się lepiej, potrzeba ogromnej pracy.
– Czego potrzeba, żeby nie poszła ona na marne?
– Pojedyncza osoba może niewiele. Musi zgromadzić wokół siebie więcej ludzi, którzy wspólnie mogą na daną sprawę wpłynąć, mają chęć zmienić ustawę i przyświeca im konkretny cel zmiany. Nie zawsze to jest proste, ale niemal zawsze skuteczne.
– Została Pani wybrana sekretarzem Senatu, a od marca – jako przedstawicielka tej izby – zasiada Pani w Radzie Ochrony Pracy. Na czym polegają te dwie funkcje, podjęte już w pierwszym roku pracy w parlamencie?
– Sekretarz wspiera marszałka w sprawnym prowadzeniu posiedzenia: sporządza listę mówców oraz czuwa nad protokołem obrad. Wybór na tę funkcję był dla mnie naprawdę dużym wyróżnieniem. Powierzono mi ją przecież mimo braku parlamentarnego doświadczenia. Jeśli chodzi o ROP, jest organem doradczym Sejmu, który zajmuje się problematyką zatrudnienia, bezpieczeństwa i zdrowia pracowników. Ma również znaczący wpływ na działalność Państwowej Inspekcji Pracy. Wykorzystuję tam swoje wieloletnie doświadczenie pracownika i dyrektora PUP w Legionowie.
– Skoro już o pracy mowa, ma jej Pani teraz więcej, więc pewnie mniej czasu poświęca najbliższym. Jak oni to znoszą?
– Bywa ciężko. Już czwarty raz przełożyłam chrzciny swojego wnuka. Po prostu nie mam czasu. Jednak gdyby nie wsparcie rodziny, byłoby mi bardzo trudno. Z drugiej strony, rodzina musi się pogodzić z tym, że jeżeli chcę zrobić coś dobrego dla innych, wymaga to obustronnego poświęcenia. Teraz, z perspektywy osoby już dojrzałej, wiem jak trudno być w polityce młodej kobiecie. Jeżeli ma dom i rodzinę, niezwykle ciężko jest być dobrą parlamentarzystką oraz dobrą matką czy żoną. Przekonałam się, że to ogromne wyzwanie.