Legionowscy radni za uchwalanie przyszłorocznego budżetu wzięli się w świąteczno-noworocznym antrakcie. Nic więc dziwnego, że i towarzyszący im w czwartek nastrój był z gatunku tych sylwestrowo-szampańskich. Bąbelki do głowy nikomu jednak nie uderzyły, zamiast nich pojawiało się natomiast tradycyjne bicie politycznej piany. Projekt budżetu wyszedł z tego zabiegu bez szwanku.
Zanim jeszcze w ruch poszły mandaty, prezydent miasta zdradził „Miejscowej” pryncypia, na których opierali się twórcy „rozkładu jazdy” legionowskich finansów. – To dobry budżet na trudne czasy, w którym prawie co czwarta złotówka będzie przeznaczona na inwestycje (w sumie będzie ich 37,5 mln – red.). To jeden z lepszych, mimo kryzysu, wyników w Polsce. To budżet przewidujący, że może stać się coś nie najlepszego. On mógłby być bardziej proinwestycyjny, ale zobaczymy, co przyniesie rok 2013. I to nie ze względu na pechową trzynastkę, ale docierające do nas prognozy – mówi Roman Smogorzewski.
Liczby wyglądają następująco: dochody zaplanowano na 177,7 mln zł, wydatki mają zaś wynieść 171,6 mln zł. Kilkumilionowa budżetowa nadwyżka zostanie przeznaczona na spłatę wcześniejszych zobowiązań. Znacząco – wbrew podniesionemu podczas dyskusji zarzutowi klubu PiS-u – spadnie miejskie zadłużenie. Zamiast przeszło 50 mln, będzie to około 40 mln zł. Do 60 proc. limitu określanego w Ustawie o finansach publicznych jest więc jeszcze dość daleko.
Mimo takich danych, eksplozji pochwał w ratuszu nie było. – To z całą pewnością jeden ze słabszych budżetów, jaki na przestrzeni ostatnich kilku lat będzie realizować gmina Legionowo. Na pewno nie można go nazwać ani przełomowym, ani inwestycyjnym, co jest zrozumiałe w tych trudnych i niepewnych realiach gospodarczych i politycznych – oceniał w imieniu radnych Porozumienia Samorządowego Leszek Smuniewski. Jego koalicyjny druh był podobnego zdania, ale… nie do końca. – W naszej ocenie ten budżet jest dobry. Ja bym go ocenił jako rozsądny i roztropny. Ciężko byłoby mi się zgodzić, że jest on najsłabszy od lat – zależy do jakiego okresu będziemy go odnosić – kontrował Ryszard Brański (PO). Jeśli chodzi o klub Nasze Miasto Nasze Sprawy, tu jak zwykle dominowała siła spokoju. – Wydaje mi się, że wykonaliśmy dobrą pracę, ponieważ budżet skonstruowany jest w sposób, w naszym przekonaniu, zrównoważony. W stosunku do roku ubiegłego wydatki są nawet o 6 proc. wyższe – argumentował Bogdan Kiełbasiński.
Do chóru pochlebców nie przyłączyli się jedynie członkowie trzyosobowej miejskiej opozycji. W ich zarzutach niewiele było arytmetyki, za to sporo ideologii. I to w wydaniu zrozumiałym co najwyżej dla radnych obeznanych z politologią i współczesną historią Starego Kontynentu. A więc raczej nie dla wszystkich. – Jest to budżet, który nie zadowala, nie wychodzi naprzeciw naszemu myśleniu o mieście. Imitujemy model administrowania miastem znany z neoliberalnych warunków, jakie były w europejskich państwach dobrobytu. (…) Taki sposób zarządzania miastem wyczerpuje się – dowodził Zdzisław Koryś (PiS). W odpowiedzi prezydent Smogorzewski powołał się na papieską encyklikę „Rerum Novarum”, co samorządową dysputę wywiodło na filozoficzny poziom niespotykany dotąd podczas obrad rady miasta. Na szczęście tylko na chwilę. Gdy przyszło do głosowania nad projektem budżetu, w górę poszło 18 mandatów. Przeciwko było trzech radnych Prawa i Sprawiedliwości.