Z perspektywy ratusza kwestia bibliotecznych roszad wygląda dość logicznie: zamykamy stare, pamiętające króla Giereczka placówki, dając ludowi w zamian pełną technologicznych wodotrysków już nie zwykłą biblio-, ale mediatekę. Niech się cieszy! Sęk w tym, że napędzaną ekonomią urzędniczą logikę wielu czytelników uznało za nielogiczną. I postanowiło, biblioteczną ciszę odstawiając chwilowo na bok, głośno dać swej dezaprobacie wyraz. Wyrazów używając niekiedy z powagą świątyni mądrości będących mocno na bakier. Ja taką reakcję rozumiem.
W postępie technicznym tkwi ten haczyk, że ułatwiając życie, czyni nas stopniowo powolnymi sobie, tracącymi cechy wykształcone na drodze ewolucji homo sapiącymi kalekami. Nie oparło się temu także czytelnictwo. Pół biedy, jeśli tradycyjną książkę zastępujemy nafaszerowanym dziesiątkami pozycji tabletem czy innym cyfrowym pojemnikiem na literki. W pogoni za uciekającym im czasem miłośnicy literatury coraz częściej decydują się jednak na kroki bardziej drastyczne, w rodzaju czytania uszami, do których teksty wydawniczych hitów sączą różni znani i lubiani. Istnieją też – tu akurat przykład z domowego podwórka, gdzie za felietonowe tworzyło posłużyła mi pewna zaradna, młoda dama – audiobooki w wersji live. Wystarczy na przykład przekaba(b)cić mamę mamy, aby wziąwszy do ręki szkolną lekturę, zamieniła się w babciobooka i przeczytała ją zajętej czymś innym wnusi. Można i tak. Generalnie jednak czytelnicy to ludzie raczej konserwatywni, przywiązani nie tylko do dobrego słowa, lecz także papierowego uroku wypełnionych nim „cegieł” oraz miejsc, w których mogą się w nie zaopatrywać. Bo często są to miejsca magiczne.
Pomijając wątek lokalizacji przyszłej mediateki, obrońcy filii nr 1 wstawili się za nią, bo sterylna nowoczesność książkowego kombinatu zepchnie ich automatycznie do roli anonimowych podmiotów czytelniczych. Tam nie usłyszą już:tekstów w rodzaju „Witam, panie Czesiu! To co, w tym tygodniu też dać jakiś kryminałek?”. Imiona zostaną wyparte przez piny, loginy i im podobne elektroniczne zbytki. Zniknie urzekająca, cechująca stare biblioteki woń bywałego w tysiącach domów księgozbioru. Nie ma się więc co dziwić, że wielu ludziom ten cały postęp mocno śmierdzi. Węszą podstęp.