Są w historii Gminnej Biblioteki Publicznej w Jabłonnie wydarzenia ważne i ważniejsze. Ale z tego sobotniego jej patron, ks. Jan Twardowski, byłby chyba rad szczególnie. Placówkę odwiedziła bowiem niekwestionowana królowa polskiej sceny, Nina Andrycz. O swej najnowszej książce pt. „Patrzę i wspominam”, luźnej kontynuacji dwóch poprzednich, mówiła tak jak tylko ona potrafi.
– To jest spojrzenie, jakby z góry, na wszystko, co było przedtem, i doprowadzenie do czasów drugiej wojny światowej, o której nasza młodzież niestety tak mało wie – mówi Nina Andrycz. Dla aktorki, ponieważ wtedy nie grała, był to czas bardzo trudny. Dla niej jako pisarki – przełomowy. Bo jej, tu cytat, instynkt twórczy znalazł sobie wtedy inne ujście.
– Jak nie dało się grać, to zaczęłam pisać. Początkowo bez żadnych planów, no a potem to się zmieniło, już jak Iwaszkiewicz powiedział „Idź natychmiast do „Czytelnika” i powiedz, że ja cię przysyłam, i że ja ci napiszę przedmowę”. I choć niechętna takiej protekcji autorka sprawiła, że zrobił to anonimowy dziennikarz, na jej literackim talencie rodacy się poznali. Ceniąc zarazem, wespół z kolegami po fachu, umiejętności aktorskie oraz coś, czego dziś już się nie spotyka: przedwojenne maniery połączone z żartobliwym dystansem do siebie i sztuki. No i to przedniojęzykowe „ł”…
– To jest osoba, która wbrew temu tonowi, który jest obecny w jej rolach, jest także bardzo swobodna w humorze, w autoironii. Za to ją cenię. I właściwie dopiero w ten sposób, po raz pierwszy jako aktor, mogę ją obserwować – mówi partnerujący pani Ninie Olgierd Łukaszewicz. W sobotę robił to zresztą nietypowy sposób. – Jestem tutaj w roli, powiedziałbym, dekoracji wobec majestatu. Będę czytał, partnerując w drobnych fragmentach, odgrywając kwestie Aleksandra Bardiniego czy jakiegoś dziennikarza. W rolę Mao Tse Tunga, z którym Nina Andrycz, jako małżonka premiera Cyrankiewicza, też miała okazję rozmawiać, warszawski aktor się już nie wcielał. Tak jak publiczność w wypełnionym po brzegi Domu Ogrodnika słuchał za to barwnych, wygłaszanych wzorową polszczyzną opowieści starszej koleżanki po fachu. Między innymi na temat widywanych w najlepszych kurortach Europy kobiet do towarzystwa. – Maestria tych dam polegała na tym, że one mówiły inteligentnie, ciekawie i niebanalnie. A jaki stąd płynie morał? Taki, że jeśli kobieta umie pięknie mówić, i o polityce, i o erotyce, to mężczyzna nigdy się nią nie znudzi – wspominała Nina Andrycz.
Czwarta impreza z cyklu „Spotkań autorskich bez liku – dla naszych czytelników” odbyła się dzięki staraniom dyrektorki jabłonowskiej biblioteki, Anny Czachorowskiej. One to przełożyły się na projekt, a w konsekwencji pieniądze z Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich. Dzięki nim, dbając o ducha, ale i ciało publiczności, można było wskrzesić powszechny dawniej zwyczaj obcowania literatów z amatorami ich książek. – Spotkania z czytelnikami bywają nieraz bardzo ciekawe, a nieraz bardzo trudne, bo kobiety chcą, żebym im wytłumaczyła, co to jest feminizm. No jak ja mogę głupiej babie wytłumaczyć? Kiedy mąż ci mówi „Milcz, głupia”, to ty to przyjmujesz jako rzecz ci należną. Gdyby mnie mąż tak powiedział, to natychmiast wyszłabym z domu. Raz na zawsze. Tak więc różne są te spotkania z czytelnikami, ale rozkoszne nieraz też – śmieje się bohaterka wieczoru. Nina Andrycz potwierdziła w Jabłonnie, że gdy posiada się talent, charyzmę i klasę, wiek nie ma żadnego znaczenia. Nawet jeżeli już prawie wiek się przeżyło.