A zapowiadał się taki spokojny poniedziałek… Tylko jak tu być spokojnym, kiedy od rana z monitorów i gazet wysypuje się na arcybiskupa Sławoja Leszka lawina słownej niegodziwości! Wedle szkalujących Jego Ekscelencję księży miał(a) on(a) jakoby zwyczaj, będąc pod przemożnym wpływem napojów działających podobnie do mszalnego cienkusza, wzywać w nocy swego obleczonego w czerń adiutanta i nakazywać mu przygrywanie do tańca na akordeonie. Do tego, tu cytat, „kazał nalewać alkohol, krzycząc: „Co ty, k…, nawet nalać nie potrafisz!”. Rano na kacu wzywał go, żądając „actimelka” i krzycząc: „Bądź moim actimelkiem!”. Uwierzycie w takie brednie? Fakt, purpurowa jedność barw Głódziowego stroju i oblicza może nasuwać skojarzenia z upodobaniem do wysokooktanowych destylatów, ale stąd do kalumni droga jeszcze daleka. A gdyby nawet rzeczywiście SLG lubował się w nocnych koncertach na żywo, co z tego? Chruszczow też tańcował, przygrywając Stalinowi na harmoszce, i nikt z tego powodu afer nie czynił. Poza tym, były Biskup Polowy Wojska Polskiego miał prawo nabrać żołnierskich manier, ba, powinien. Z mundurowymi, zamiast prawić im rozwlekłe kazania, łatwiej się przecież dogadać w krótkich, żołnierskich, k…, słowach. Reasumując, gdyby ktoś się pytał, w tajnej akcji pod hasłem „Powstańcie, których gnębi Głódź” udziału nie wezmę. No, chyba że dawny ulubieniec „Nie” prześladował też gitarzystów.
Czy w powyższej historii coś mnie dziwi, szokuje, zastanawia? Tak, ludzka naiwność. W świadomości społecznej, nawet jeśli wiedza i rozsądek podpowiadają inaczej, stereotypowy ksiądz wciąż jest nieskalany grzechem, gwiazdom sceny z ust wychodzą tylko poetyckie strofy, a dziennikarze z misją na piórach niestrudzenie walczą o lepsze jutro. Jak to się ma do rzeczywistości? Mniej więcej tak jak to felietoniątko do objętości „Ulissesa”. Dlatego dostarczyciele medialnego chłamu mogą epatować publikę superexpresowymi faktami o „sensacyjnej” wiązance posłanej przez red. Lisa albo zataczaniu się innego celebryckiego zwierza. A nawet zrobić z tego niusa dnia. W tej sytuacji, na wypadek gdyby chciała to wykorzystać lokalna konkurencja, prewencyjnie wyznaję: my, pismacy z „Miejscowej”, mówimy brzydkie słowa, spożywamy alkohol, oraz z lubością ocieramy się o granice dobrych obyczajów. I dobrze nam tak.