Stary zegar słoneczny może i nie jest zbyt dokładny, ale czas rozpoczęcia sto ósmych „Pałacowych spotkań z muzyką” starał się wyznaczyć jak najlepiej. Czy korzystali z niego melomani, trudno powiedzieć. Na niedzielny koncert przybyli w każdym razie punktualnie i bardzo licznie. Tym razem przyciągnęły ich do Jabłonny nazwiska oboisty Tytusa Wojnowicza oraz gitarzysty Ryszarda Bałauszki.
– Rzadko grywam z gitarą, bo to instrument troszeczkę niekompatybilny pod względem siły rażenia. Natomiast w tym warunkach akustycznych, jakie tu panują, a są bardzo dobre, się sprawdza. W takich wnętrzach – pałacach czy kościołach, to bardzo fajny zestaw – mówi Tytus Wojnowicz. – Sala jest znakomita, czuje się oddech publiczności i słyszy piękne wybrzmiewanie dźwięku. Jedyny problem to chłód, a to jest kłopot dla gitarzystów – dodaje Ryszard Bałauszko. Od czego jednak gorące przyjęcie publiczności. Nawet jeżeli nie zapewniło ono optymalnej temperatury do biegania po strunach, przynajmniej uczyniło je łatwiejszym. A muzycznej drogi do przebycia artyści mieli tego popołudnia sporo. Począwszy od renesansowych pieśni, poprzez sonaty Telemanna i Mozarta, aż do współczesnych utworów z Ameryki Południowej i Hiszpanii.
Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że w obojowo – gitarowej literaturze instrumentaliści mogą przebierać. – Z gitarą przeważnie zestawiano flet bądź skrzypce. Ale technika czyni postępy, a oboiści się rozwijają i potrafią się dostosować. Mało jest literatury historycznej, oryginalnie pisanej na obój i gitarę, nie można natomiast powiedzieć, że tak kiedyś nie grano. Trudno sobie wyobrazić, żeby przez kilkaset lat ktoś nie wpadł na ten pomysł – uważa Wojnowicz. Przymiarki czyniono już w czasach, kiedy gitara klasyczna we współczesnym kształcie była jeszcze nieznana. – W dawnej muzyce obój często grał z lutnią czy z teorbą – instrumentami szarpanymi, i to było normalne. Na pewno takie coś miało miejsce i później, ale nie zachowało się dużo przekazów na ten temat. A zatem tworzymy historię – śmieje się oboista.
Przez większość niedzielnego koncertu artyści występowali wspólnie. Jak przystało na gitarowego solistę, Ryszard Bałauszko zagrał też w pojedynkę. Inna sprawa, że w pojedynku z obojem – polegając tylko na pudle rezonansowym swego instrumentu – nie stał wcale na straconej pozycji. – Oczywiście, że obój zwykle robi to, co w muzyce najbardziej charakterystyczne, czyli gra melodię. I dobrze, bo to wyjątkowo śpiewny instrument. Ale wszystko zależy od utworu. Jeżeli gramy np. sonatę Telemanna, oczywiście realizuję basso continuo, a jak gramy utwory oryginalnie skomponowane na te instrumenty, wtedy nasze partie są równorzędne – tłumaczy gitarzysta. Dla słuchaczy bardziej liczyło się to, że z reguły były one pierwszorzędne. W zabytkowych jabłonowskich wnętrzach inaczej zresztą nie wypadało. W końcu chodzi o imprezę z jedenastoletnią tradycją, na której wystąpiło wielu artystów światowego formatu. Błyszcząc często tak mocno jak czyniło to w niedzielę świecące nad Jabłonną słońce.