Tak błyszczący od stali i chromu parking kościoła przy ulicy Targowej nie był chyba nigdy. Nic więc dziwnego, że niedzielne II Legionowskie Otwarcie Sezonu Motocyklowego przyciągnęło też ludzi kochających mechaniczne jednoślady raczej skrycie i platonicznie. Czyli zupełnie inaczej niż ksiądz Jarosław Wyszomierski, który postanowił udowodnić, że i motocyklowa wiara może mieć pęd do wiary.
– Kiedy 3 lata temu przyszedłem do parafii Miłosierdzia Bożego, zacząłem powolutku wchodzić w ten temat. No i trzeba było coś zrobić, aby nas wszystkich tutaj zjednoczyć – wspomina ks. Jarosław Wyszomierski. Na drodze, ale i w kościele. – Wychodzimy z założenia, żeby poprzez takie spotkanie: najpierw w kościele prośba o błogosławieństwo na drogach, a później piknik, scementować brać motocyklową. Często jesteśmy postrzegani jako dawcy organów, a wcale tak nie jest – mówi ksiądz.
Z jednej strony, chcąc opisać to, co pcha motocyklistów na stalowe rumaki, trzeba by pokusić się o wydanie książki. Z drugiej, wystarczy jedno słowo: pasja. – W momencie, kiedy odpalam maszynę, wsiadam i nie ma już dla mnie nic innego. Nic nie istnieje, jest tylko szum powietrza i praca silnika. Sama przyjemność – próbuje ją opisać właściciel harleya, Andrzej Zawistowski. – To jest chwila wytchnienia, spokoju, można sobie pomyśleć o ważnych sprawach. Można też zaspokoić swoją ciekawość, na przykład zwiedzając motocyklem Polskę i jej piękne miejsca, których na co dzień, pędząc samochodem, nawet nie widzimy. Bo trzeba jechać spokojnie, zatrzymać się i chwilę popatrzeć – dodaje Janusz Jasiszczak, który do Legionowa przyjechał hondą shadow.
W niedzielę, po widowiskowym poświęceniu maszyn i paradzie ulicami miasta, motocykliści zatrzymali się na pikniku w parafii Matki Bożej Fatimskiej. Jak zawsze w podobnych sytuacjach, towarzyszyli im policjanci. Nawiasem mówiąc, coraz bardziej ufni w rozsądek i umiejętności użytkowników jednośladów. – Pocieszające jest to, że z roku na rok mniej motocyklistów bierze udział w zdarzeniach drogowych, mniej jest zabitych i rannych. Widać, że na motorach jeżdżą już poważniejsi ludzie, i jeżdżą bezpiecznie – mówi kom. Artur Cegiełka, naczelnik Wydziału Ruchu Drogowego KPP w Legionowie. Co wcale nie znaczy, że na drodze od czasu do czasu nie grzeszą. – Głównie jest to przekroczenie dopuszczalnej prędkości. Należy też wspomnieć o kierujących autami, którzy bardzo często nie patrzą w lusterka, przez co nie zauważają motocyklistów. Bardzo dużo zdarzeń z ich udziałem jest przez to, że kierowcy po prostu nie ustępują im pierwszeństwa – dodaje kom. Cegiełka. To głównie dlatego zarówno miłośnicy „szlifierek”, jak i fani chopperów tak starannie dobierają swój drogowy rynsztunek. Nawet jeżeli bywa on mało wygodny. – To konieczność. Ja już odczuwam jakieś bóle w kolanach, dlatego mam ochraniacze. Co do skóry, jest w niej też bezpieczniej, bo zanim się zedrze, dobrze chroni ciało – uważa Andrzej Zawistowski.
Jakkolwiek, patrząc na przykościelny park maszynowy, można było odnieść wrażenie, że motory to kosztowne hobby, jego zwolennicy są innego zdania. W końcu nie każdy i nie od razu musi jeździć kultowym harleyem albo luksusowo wyposażonym goldwingiem. Początki są zwykle o wiele skromniejsze. Inna sprawa, że – jak w przypadku księdza Jarosława, czasem nawet wyprzedzają powołanie. – Miłość do motocykli wywodzi się jeszcze z czasów podstawówki. Miałem wtedy simsonika na pedały z 1959 roku. Pasjonowało mnie to od drugiej, trzeciej klasy szkoły podstawowej, po trochu coraz bardziej. A powołanie to już sprawa pana Boga – uśmiecha się kapłan. Po niedzielnej imprezie na pewno będzie On miał jej uczestników w opiece. Oby tylko na drodze motocykliści pamiętali, że święcona woda chroni równie skutecznie, co rozsądek.