Trzecią legionowską Wiosnę Bardów pogoda powitała dość ciepło. Więc chociaż ratuszowa sala widowiskowa to nie amfiteatr, temperatura piątkowego koncertu była momentami naprawdę wysoka. Dosłownie i w przenośni. Problem w tym, że dzień później gwałtownie spadła. Drugi koncert imprezy został odwołany.
W sensie metaforycznym jako pierwszy o rozgrzanie legionowian zadbał zespół Nic Wielkiego. Jakby na przekór swej nazwie, ten akustyczny kwartet zaskoczył publiczność ciekawymi aranżacjami, urozmaiconym instrumentarium (ze świetną gitarą w roli głównej), miłym dla ucha brzmieniem i świetnym wykonaniem. Legionowianie kupili to na pniu. W końcu rzadko kiedy można posłuchać wokalistki używającej megafonu albo poznać dźwiękowy potencjał foliowej torby. Bez silenia się na sceniczne uniesienie artyści dowiedli, że można nie grać Nic Wielkiego, sprawiając zarazem ludziom wielką frajdę.
Po uderzającym do głowy muzycznym koktajlu w czterech smakach przyszła pora na główne danie wieczoru. W Legionowie Jarosław Chojnacki wystąpił po raz trzeci. Jak zwykle sam, na dużej scenie, w wymuszonej warunkami sporej odległości od widzów. – Piosenka poetycka na pewno najlepiej sprzedaje się w małych salach. Ale po moich wieloletnich doświadczeniach, stwierdziłem, że tak naprawdę wszystko zależy od publiczności. No i oczywiście od wykonawcy – uważa bard. Ani jeden, ani drugi element w piątek nie zawiódł. Publiczność, jakkolwiek niezbyt liczna, bez reszty pochłonięta była tym, co działo się na scenie. Publiczność, jak to na tego rodzaju imprezach, świadoma i nieprzypadkowa. Z uwagą wsłuchująca się w teksty utworów, które w muzyce bardów są według wielu najważniejsze. – Gdzieś tam, na drugiem miejscu, wydaje mi się, istotna jest interpretacja. Bo to ona może powodować oczarowanie słuchaczy. Potem dochodzi oczywiście muzyka, która nigdy w tym gatunku nie powinna dominować. Muzyka jest jakby tłem – dodaje artysta. Warto jednak pamiętać, że od jakości owego tła zależy, czy to, co znajduje się na pierwszym planie, stanie się dostatecznie widoczne. Podczas koncertu Jarosława Chojnackiego wszystko grało. Ascetyczny akompaniament gitary plus moc wysokiego, przejmującego głosu pieśniarza stanowiły jedną wzruszającą całość.
Próbując krótko podsumować pierwszy dzień tegorocznej Wiosny Bardów, zaryzykować można nawet słowo „sukces”. W przypadku całej imprezy to już niemożliwe. Przede wszystkim dlatego, że na pierwszym dniu się zakończyła. Sprzedawszy zaledwie cztery bilety, sobotni koncert Doroty Lanton i Lasse Matthiessena organizatorzy odwołali. Zastanawiając się przy okazji nad przyczynami frekwencyjnej klapy. – Czy to aura, czy nazwiska, które zaproponowaliśmy, czy może sama formuła nie do końca jest trafiona? – rozważa Andrzej Sobierajski, dyr. MOK-u. Czasu na wyciąganie wniosków jest jeszcze sporo. Ale jedno wiadomo chyba już teraz: w przyszłym roku do Legionowa wraz z wiosną także zawitają bardowie. Prawdopodobnie na jeden dzień, za to wyłącznie biletowe pewniaki. – Nie chciałbym z tej formuły całkowicie się wycofywać, dlatego że ten gatunek muzyczny gdzieś tam, jako Miejski Ośrodek Kultury, powinniśmy przemycać i proponować – mówi szef placówki. To prawda. W kulturze jak w życiu, zamiast obrażać się na ludzi, trzeba robić swoje.