Urzędnik, jaki jest, petenci widzą. Ale to, czy w pracy pojawia się punktualnie, bywa zagadką nawet dla jego przełożonych. Szefowie starostwa rozwiązali ją dość prosto: wprowadzając elektroniczny system rejestracji czasu pracy. I są przekonani, że urzędnik z kartą magnetyczną będzie „mniej spóźniający się”.
W marcu cyfrowa dyscyplina była na etapie testowania. Później żarty się skończyły. – Od kwietnia ewidencja prowadzona jest już elektronicznie, ale był to jakby okres przejściowy, w którym równocześnie funkcjonowała ta papierowa. Natomiast od początku maja ewidencja czasu pracy jest u nas prowadzona wyłącznie elektronicznie – informuje Joanna Kajdanowicz ze Starostwa Powiatowego w Legionowie. Jak przekonuje jego głównodowodzący, narzucona pracownikom konieczność „odbijania” karty nie oznacza, że ich zwierzchnikom odbiło. Wręcz przeciwnie. – Klient ma prawo oczekiwać jako standardu tego, że o godzinie 8.00, pojawiając się ze swoją sprawą u konkretnego urzędnika, zastanie go przygotowanego do jej załatwienia. W związku z tym zadbaliśmy o to, aby nasi pracownicy rozpoczynali i kończyli pracę w odpowiednim momencie – mówi Jan Grabiec.{mp4}elektroniczna ewidencja|512|384|{/mp4}
Owa dbałość wcześniej też oczywiście istniała. Tyle że w wersji, rzec można, analogowej. Było to jednak i pracochłonne, i kosztowne. A w dodatku mało efektywne. – To zawsze powodowało dużo problemów, bo jakakolwiek synteza, zliczenie danych, dotyczących na przykład konkretnego pracownika w konkretnym kwartale, oznaczały przeglądanie setek sporządzanych ręcznie list i sprawdzanie, gdzie, kiedy i o której odnotował on swą obecność – dodaje starosta. Teraz wystarczy rzut oka na monitor i wszystko jasne. Czy ponad 170 urzędnikom ta wiosenna nowalijka przypadła do gustu, trudno powiedzieć. Rzeczniczka starostwa zapewnia, że owszem. – Nie było jakichś ekstremalnych reakcji. To kolejne usprawnienie, wygodne również dla nas, bo do tej pory mieliśmy identyfikatory, których się często zapominało, a teraz identyfikator i kartę zbliżeniową mamy w jednym. Trzeba je ze sobą nosić, żeby móc zameldować się w pracy – mówi Joanna Kajdanowicz.
A co z pechowcem, który z jakiejś przyczyny na czas za biurko nie dotrze? O ile to tylko wypadek przy pracy, wiecznego potępienia przełożonych raczej uniknie. Gorzej z narażeniem na szwank ewentualnej premii. – Jeśli w ciągu 15 minut pojawi się w pracy, nie będzie miał tego zaliczonego jako spóźnienia. Musi oczywiście przepracować pełne 8 godzin, więc później wyjdzie z urzędu. Natomiast generalnie, zwłaszcza w wydziałach, które zajmują się bezpośrednią obsługą klienta, to ustalenie jest raczej martwe, bo ludzie muszą być w pracy bardziej przed niż po ósmej – zwraca uwagę rzeczniczka.
Wprowadzenie elektronicznego „nadzorcy” kosztowało starostwo ponad 17,3 tys. zł. Ponieważ odbyło się to w ramach realizacji projektu „e-standard w urzędzie, czyli nowa jakość usług w administracji publicznej”, większość tych środków, czyli przeszło 14,7 tys zł, pochodziła z unijnej dotacji.