Kurcze, jak ja bym chciał być eurourzędasem! Harowałbym sobie w pięknej Brukseli lub równie uroczym Strasburgu, zastanawiając się nad zagadnieniami w rodzaju: czy ślimak jest rybą, a marchewka warzywem. Albo chociaż zgłębiając pasjonujące tajniki bananowych krzywizn. Jest to wprawdzie robota tylko ciut lepiej płatna niż w „Miejscowej”, za to w ciut lepszej walucie, co – każdy przyzna – nawet anioła mogłoby zawrócić z chwalebnej drogi informacyjnego czynienia legionowianom dobrze. A cóż dopiero mnie grzesznego. Obawiam się tylko o swą ewentualną kreatywność w wymyślaniu kolejnych rozporządzeń. Bo niektóre z nich są, to nie tajemnica, naprawdę obUEdne.
Ostatnio, czym media zajmują się z rzadka, etatowi konsumenci zdrowej dla portfela brukselki najarali się na pomysł wypowiedzenia wojny szlugom. Miałaby ona polegać na zakazaniu produkcji papierosów smakowych (zakładając, że to, co zawiera ich dym, można nazwać smakiem) oraz ujednoliceniu opakowań na przemysłowego wyrobu skręty. Najlepiej bez nazwy producenta i w trzech czwartych pokrytych nowotworowym bełkotem. Niby wszystko gra: zdrowie unitów uber alles. Sęk w tym, że co rusz wzniecana zadyma o dyma idzie w parze z działaniami o zgoła przeciwnym charakterze. Bo weź tu, zwykły zjadaczu kiepa, zrozum, dlaczemu Unia najpierw forsuje wysoką akcyzę na wyroby tytoniowe, by finansować z niej walkę z tym nałogiem (o walce z budżetowym deficytem nie wspominając), i jednocześnie z gestem dotuje plantatorów uprawiających zgubny dla obywatelskich płuc tytoń. To trochę tak, jakby legionowscy saperzy od komendanta Gawkowskiego, wojując z właścicielami czworonożnych twórców trawnikowych pól minowych, po fajrancie faszerowali zwierzaki psią karmą. Z takiej krucjaty, wiedzą to nawet studenci marketingu i zarządzania, może wyjść tylko g…o.
Obśmiewając unijne nonsensy, warto cieszyć się z faktu, że państwa członkowskie mają jeszcze w „mumii” sporo legislacyjnej swobody. Gdyby nie to, idiotyczne próby odgórnego rozwiązania wielu kwestii, w tym omawianego tu palącego problemu, potencjalni beneficjenci z pewnością chętnie puszczaliby z dymem. Próby centralnego sterowania gospodarką i życiem szarych ludzi już w historii były. Czym to pachnie, każdy wie. Dlatego z większości ostał się jeno popiół.