Dzieci to są jakieś dziwne! Bo weź tu człowieku, dorosłym będąc, zrozum szczeniacką awersję do przedszkola? Niepojęte! Wystarczy sięgnąć pamięcią do tych lat szczęśliwych, zabawą i leżakowaniem płynących, aby zdać sobie sprawę, że wszystko, co najlepsze, już się w życiu przeżyło. Nie wierzycie? Postaram się to, jak niegdyś czyniła to wobec mnie i reszty „Muchomorków” niezapomniana pani Jola, prosto i cierpliwie wytłumaczyć. Broń Boże, bez trucia.
Na mój gust – a coś o tym wiem, bo z pełnoletnością wojuję od ponad 24 lat – dorosłość wiąże się z wiążącą ręce odpowiedzialnością. Przynajmniej tego się od osiemnastolatków „plus” wymaga. Sęk w tym, że owa presja jest męcząca i uniemożliwia robienie wielu rzeczy, na które w danej chwili ma się ochotę. Żegnaj bezkarne siku w porcięta, zapomnijmy o zakończonym jedynie klęczeniem na grochu wytarganiu rówieśnika za loczki, nie wróci też społeczne przyzwolenie na zadawanie zbyt dociekliwych pytań i dosadne komentowanie rzeczywistości. Koniec, za dorosłego to nie przejdzie! Tymczasem kilkuletnia (jak w przypadku daty moich urodzin) zimorośl ma te społeczne normy tam, gdzie wieczorem pojawia się jej wychłeptana na śniadanko kaszka. Przedszkolakiem będąc, olewać ciepłym moczem śmiało można nie tylko okolice piaskownicy, lecz także właściwe rodzicom oraz innym wapniakom zahamowania. Werbalne i nie tylko.
Weźmy choćby sprawy chłopięco-dziewczęce. Kiedy w grę wchodzi zgłębianie dzielących obie płcie różnic, dorośli, ba, nawet nastolatki (szczególnie ich część, uważana niesłusznie za brzydszą) zwykle biorą się do rzeczy opieszale i z przesadną ostrożnością. Stąd aby zaspokoić pierwotne żądze, inicjator takich działań musi najpierw łazić na spacery, pisywać esemesowe ody, udawać zainteresowanie perypetiami bohaterów „M jak miłość”, schładzając zarazem emocje kilkoma kilogramami kupionych wybrance lodów. I dopiero na końcu, jeśli oblegający będzie miał fart, w twierdzy zrobi się gorąco. Jako przedszkolaki, wraz z kolegami działaliśmy inaczej: bezpośrednio i skutecznie. W końcu nie każdemu i nie zawsze podczas leżakowania kleiły się oczy. Zwłaszcza gdy kleiły się doń koleżanki… Piękne czasy! Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła.