W drugiej połowie czerwca czteroosobowa delegacja z Wieliszewa brała udział w obchodach święta zaprzyjaźnionej rumuńskiej gminy Siret. Szybko się okazało, że w czym jak w czym, ale w zabawie jej mieszkańcom naprawdę trudno dotrzymać kroku.

Na początek, po pokonaniu blisko 1200 km Polacy spotkali się z dyrektorem tamtejszego szpitala, który oprowadził ich po zarządzanej przez siebie placówce. Następnie gospodarze zaprosili gości na krótką wycieczkę po Sirecie, gdzie pokazali im m.in. tamę oraz cerkiew Trójcy Świętej, która jest jednym z najstarszych kamiennych zabytków sakralnych (wybudowanym w latach 1354-1388). Później przyszedł czas na oficjalną wizytę u burmistrza Siretu Adriana Popoiu. Gości z gminy Wieliszew podjęli też strażacy, którzy zaprezentowali swą strażnicę wraz z całym sprzętem oraz miejscami, gdzie odbywają się ćwiczenia. Spotkanie zakończyło się dość nietypowo, bo wezwaniem do prawdziwego wypadku. Ostatnią atrakcją dnia było zwiedzanie wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO klasztoru w Suczewicy.

Drugiego dnia pobytu delegaci zostali zaproszeni na obiad do polskich sióstr Dominikanek, które w Sirecie prowadzą przedszkole. Odwiedzili bacówkę, gdzie spróbowali lokalnych serów oraz tradycyjnego przysmaku – mamałygi. Następnie wrócili do centrum Siretu, by wziąć udział w święcie gminy. Pod względem kulinarno – rozrywkowym było ono z grubsza podobne do tego wieliszewskiego. Z jednym wszakże wyjątkiem: w przeciwieństwie do Polaków, Rumuni bawią się… przez 4 dni. 

Poprzedni artykułPan Tadeusz i muzyka
Następny artykułMuzealne lato
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.

4 KOMENTARZE

  1. @Obserwator lokalnej sceny – pewnie zazdrości tej delegacji, że pojechali, pojedli, popili, zabawili się i wszytko to z zazdrości wyciąga na widok publiczny, ale ludzie z głodu i pragnienia robili gorsze rzeczy i można mu to wybaczyć.

  2. Panie Waldku, był Pan tam? – ludzie zupełnie co innego mówią.

  3. Genialny w swej przenikliwości Wtajemniczony mnie rozszyfrował! Rzeczywiście, wegetując w redakcji o chlebie i piórze, z zazdrością obserwuję zagraniczne wojaże urzędników i samorządowców. A ich rumuńska eskapada poruszyła mnie szczególnie, bo wiodła do kraju słynącego z bogactwa, zabytków oraz hojności mieszkańców. O daciach nie wspominając.
    A że „ludzie zupełnie co innego mówią”? Cóż, tak było, jest i będzie. Byle mówili z sensem.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.