Wśród ludu panuje przekonanie, że fajnie jest być dzieckiem. Nic bardziej mylnego. O ile zachwyty nad beztroską egzystencją początkujących ludzi można jeszcze zrozumieć (w końcu nie muszą się martwić ani o zdobywanie pokarmu, ani o to, co z tym zjedzonym się później dzieje), określanie mianem szczęśliwych istot w wieku szkolnym uważam za co najmniej niefortunne. Dorosły ma przecież lepiej.
Najlepszy w uczniowskim życiu jest urlop, zwany też dla niepoznaki wakacjami. Pod warunkiem jednak, że po dziesięciu miesiącach darmowej harówy rodzinni nadzorcy ubezwłasnowolnionego niewolnika szarpną się na jakąś premię i wyekspediują go na kolonie. Ale jest kryzys. Za szkolną krwawicę krewni nagradzają więc rzadziej, co wolny od nauki czas czyni z reguły ciągnącym się jak spłata kredytu pasmem nudy. Tyle że wciąż jest to nuda po trosze z własnego wyboru, nie zaś – na podobieństwo tej wszechobecnej w klasowych ławach – narzucona konstytucyjnym nakazem. Niestety, każde wakacje kiedyś się kończą. I o ile do pracy nikt nikogo nie zmusza (ba, wypłacając bezrobotnym zasiłki, państwo nawet funduje im wypoczynek), członkiem klasowej społeczności, przynajmniej do szesnastego roku życia, być trzeba. Fakt, raz, kilkadziesiąt lat temu 1 września małolatom się upiekło. Stokroć bardziej woleliby oni jednak wtedy otrzymywać „bomby” w dzienniku, niż chować się przed tymi spadającymi na nich z udekorowanego czarnymi krzyżami nieba.
Inna sprawa, że w szkole wojna trwa bez przerwy – młodszych ze starszymi, uczniów z nauczycielami i woźną, dyrektora ze związkowcami, nie licząc pomniejszych, acz równie stresujących potyczek. To być może dlatego co dziesiąte polskie dziecko ma zaburzenia emocjonalne, leczone w dodatku z rzadka, bo jeden pedagog, logopeda czy psycholog przypada średnio na 250 uczniów. Jak państwo dziatwie za powyższe stresy odpłaca? Skromnie, bezwartościowymi ocenami. Owszem, czasem przeliczalnymi na tableta lub rower, ale na dłuższą metę dewaluującymi się niczym przedwojenne złotówki. Koszmar? Nie, bo z ogromu tych udręk młodzi ludzie nie zdają sobie sprawy. Mało znając życie, cieszą się nimi, wierząc, że najlepsze czeka ich po zakończeniu edukacji. Dopiero później zrozumieją, że uczniami pozostaną na zawsze – w szkole życia.