To, co w poprzedni piątek działo się na osiedlu Jagiellońska, może stanowić modelowy przykład kompetencyjnego zamętu. Mieszkanka bloku 43 postawiła na nogi nie tylko sąsiadów i administrację SML-W, ale też opiekę społeczną i służby ratownicze. Ze względu na prawne niejasności, mnogość zaangażowanych w sprawę instytucji nie przełożyła się jednak na ich skuteczność.
Najpierw gospodyni budynku zauważyła wyciekające spod drzwi fekalia. Od razu zaalarmowała przełożonych, ci z kolei OPS. Na końcu interwencję podjęli strażacy. Mimo protestów staruszki, otworzyli drzwi i wezwali pogotowie. Lekarz, po zbadaniu pacjentki, uznał, że brak podstaw do hospitalizacji. – Pani nie ma zaburzeń psychicznych, które by upoważniały do ubezwłasnowolnienia. Czyli musi to być zrobione za zgodą – usłyszała od niego pracowniczka OPS. Tej jednak nie było.
Na szczęście po chwili procedury przegrały z rozsądkiem i 83-letnią kobietę po raz drugi w ciągu tygodnia zabrano do szpitala. Pozostały kłopoty, z którymi sąsiedzi zmagają się od kilkunastu lat – głównie zalegające w jej mieszkaniu śmieci. – Jedna pani to mi mówiła, że na noc pryska drzwi, kładzie szmatę i pryska przeciw francuzom. Ona tu wszystkim dała dała popalić. Ale to jest człowiek chory i nikt nie zwraca na to uwagi – mówiły zgromadzone przed blokiem sąsiadki.
Kłopotliwą lokatorką od 20 lat zajmuje się miejski OPS. A właściwie, biorąc pod uwagę niechęć podopiecznej, próbuje się zajmować. – Kontakt z panią Władysławą zawsze był ograniczony. To osoba, która od początku się izolowała, miała bardzo mało znajomych. Każda próba udzielenia pomocy, chociażby poprzez korzystanie z posiłków czy Domu Dziennego Pobytu, oznaczała wielomiesięczne prośby, namawianie, przekonywanie, że ta potrzeba powinna być zaspokajana – mówi Anna Brzezińska, dyr. Ośrodka Pomocy Społecznej w Legionowie. Problemy z kobietą ma OPS, są one też udziałem spółdzielców. Tyle że pracowników miejskiej instytucji to nie interesuje. – My mamy dbać o człowieka, i o tego człowieka dbamy. Dziś nasza pracowniczka, interweniując, spowodowała, że ta pani ponownie została zabrana do szpitala – tłumaczył obecnemu na miejscu prezesowi SML-W Piotr Mrozek, zastępca dyr. OPS. W papierach panuje zatem wzorowy porządek. – Wdrożone są wszelkie procedury. Nie można pewnych rzeczy przyspieszyć – dodał urzędnik. – Czyli czekamy, aż pani Władzia umrze, opuszczona i zaniedbana – odpowiedział zirytowany Szymon Rosiak. – Ona nie ma gdzie się położyć, nie ma gdzie się wysikać, ma łazienkę zawaloną brudami, załatwia się w windzie, a sąsiedzi to tolerują tyle lat. I nic nie możemy zrobić. To państwo jest nieporadne – dodaje, już na spokojnie, szef spółdzielni.
W likwidacji domowego wysypiska nikt albo nie chce, albo nie może spółdzielni pomóc. – Wszystkie opinie, które mamy, są takie, że to nikomu nie zagraża. To ja nie wiem: czy ci, co je sporządzali, są bez mózgu? Wystarczy zobaczyć, jak to wygląda. Występuje tam niebezpieczeństwo pożaru, bo przecież ta nieporadna osoba może zaprószyć ogień, istnieje też niebezpieczeństwo wylęgania się robactwa – wylicza prezes Rosiak. Od wielu miesięcy OPS praktycznie nie ma kontaktu z podopieczną. Jej aktywność monitoruje poprzez sąsiadów. Dlatego rok temu ośrodek złożył w sądzie wniosek o przymusowe umieszczenie w domu pomocy. Zdaniem urzędników, popartym opinią biegłego psychiatry, pani Władysława potrzebuje stałej, specjalistycznej opieki. – Ponieważ jej stan zdrowia nie pozwala już na samodzielne funkcjonowanie ani podejmowanie decyzji, zostanie interwencyjnie umieszczona w Domu Pomocy Społecznej w Legionowie, oczekując na postanowienie sądu – informuje Anna Brzezińska.
Póki co, mając upoważnienie właścicielki lokalu, jej krewni zabrali się za sprzątanie. Dawniej, działając w porozumieniu z legionowską prokuraturą, spółdzielnia załatwiała podobne sprawy sama. Teraz takich osób jak pani Władysława nie może wesprzeć właściwie w żaden sposób. – Jest coś nienormalnego w naszym systemie prawnym, że na tego typu ludzi, którzy nie są wcale rzadkością, którzy nie chcą pomocy, a ewidentnie widać, że jej bezwzględnie potrzebują – nie ma regulacji pozwalających natychmiast tej pomocy udzielić – uważa Szymon Rosiak. – Dopóki osoba nie jest ubezwłasnowolniona i może stanowić sama o sobie, jako instytucja nie mamy zbyt dużego pola do działania. Możemy tylko monitorować, rozmawiać i próbować przekonywać – dodaje dyrektorka OPS. Bywa to jednak, co potwierdził piątkowy incydent, trudne. Podobnie jak przekonanie innych obywateli, że dotyczące go procedury są skuteczne i nie należałoby ich zmienić.