Mając na względzie ich częste, gromadne eskapady, na spółdzielczych osiedlach w Legionowie dziki czują się już jak u siebie. Ale nie tylko tam. Podobnie mają się sprawy na jabłonowskim Przylesiu. Głównie dlatego, że zbudowano je… przy lesie. A skoro tak, łatwo zrozumieć, czemu tamtejsze trawniki zwierzęta traktują niczym oferujące im pokarm leśne polany.
– Nie oszukujmy się, osiedle stoi na terenach, na których dziki od lat „urzędowały”. Trochę sami jesteśmy sobie winni, bo postawiliśmy tu bloki. Mało tego, w pewien sposób te dziki dokarmiamy, wyrzucając chleb i inne produkty pod śmietniki. A one szukają łatwego pokarmu, i przez to mamy je tu na osiedlu – uważa Grzegorz Osiadacz, zastępca kier. adm. os. Przylesie.
Zostawianą przez ludzi żywność, co łatwo można stwierdzić, oglądając altanki śmietnikowe, dzicy goście mają na wyciągnięcie ryja. Nic zatem dziwnego, że chętnie się tam stołują. Głównie wczesnym rankiem, ale bywa i tak, że w poszukiwaniu lunchu zapuszczają się na Przylesie dużo później. – Spotkanie dzika na chodniku nie należy do przyjemności. Szczególnie, jeśli jest to locha z warchlakami. Nie jest to zabawne. Emocje zmierzają raczej w kierunku strachu – dodaje pracownik SML-W.
Na razie ma on co najwyżej wielkie oczy. Gwarancję, że pewnego dnia jakiś dzik nie zapracuje na noszoną przez siebie nazwę, dać jednak trudno. Dlatego administratorzy o swoich problemach i obawach powiadomili jabłonowskich urzędników. Teraz czekają na ich reakcję i liczą spowodowane przez zwierzęta straty. – Władze gminy stwierdziły, że zajęły się tą sprawą: poustawiały odłownie i dziki będą wywożone. Jak na razie, nie widzę rezultatu – mówi Grzegorz Osiadacz. Na pociechę zostaje nieco ironiczna konstatacja, że wkrótce na trawnikach nie będzie też widać efektów dzikich wizyt. Wystarczy poczekać, aż spadnie pierwszy śnieg.