Znałem kiedyś muzyka, który mawiał o sobie, że jest perkusistą z zawodu. Nie kłamał – swym pozbawionym rytmicznego sensu waleniem w bębny kumplom z zespołu zawsze sprawiał zawód. I to dubeltowy, gdyż „śpiew” tego barwnego klezmera przypominał pijackie zawodzenie. Czym zresztą, biorąc pod uwagę płynną część jego imprezowego menu, de facto ono było. Szkody jednak wielkiej tymi czynami nie czynił, bo po pierwsze, w muzycznym słuchu wielu rodaków maczały łapy słonie, a po drugie, koncertów owego pałkera słuchali oni z reguły mocno znieczuleni. Wtedy zaś nie tylko kobiety, ale też muzyka podoba się bardziej. Niestety, w myleniu uprawiania zawodu z jego sprawianiem pan Tomek nie był i nie jest odosobniony.
Patrząc na związkowych zawodników, mam wrażenie, że w dowalaniu pracodawcom oni również przeszli na zawodowstwo. Wystarczyło śledzić ich odegrany przed mieszkańcami stolicy widowiskowy remake „Triumfu woli”. Miasteczko namiotowe w wersji „all inclusive”, fachowo zrobione chorągwie i transparenty, wzorowe nagłośnienie, kamizelki ułatwiające identyfikację branży i regionu – aż przyjemnie było popatrzeć, jak naród wyraża dezaprobatę dla rządzących. Brakowało tylko latającej kostki brukowej i płonących opon. Cóż, może następnym razem? Tak czy owak, w protestowaniu to nam nikt, nawet zepchnięty z etatowego Olimpu Grek albo bezrobotny Hiszpan, nie podskoczy! Wyssaliśmy je wszak z sarmackim mlekiem. Poza tym, fajnie jest PO-veto(!)wać z kamratami, obsobaczyć Donka, a następnie, kontynuując tournee, podjechać do Częstochowy i przyjąć werbalne namaszczenie od biskupa Sławoja. Czysty relaks. A za te nędzne grosze niech tyrają w tym czasie inni. Szczególnie ci, którzy – jak ochraniacze mienia, sprzątaczki czy pracujący na czarno robotnicy – swoich, biorących miesięcznie po kilkanaście tysięcy złotych, trybunów nie mają.
Kilka lat temu, sfrustrowani zamrożonymi od ponad dekady stawkami, na pomysł buntu wpadli muzykanci z Wawy. Spotkali się, popsioczyli, by po kilku piwach postanowić: zagramy knajpiarzom pauzę! I tak też… nie zrobili. Na drugi dzień grzecznie stawili się na scenie. Dlaczego? Bo woleli pracować, niż wiecować. No i wiedzieli, że w kolejce do zawodu przebiera nogami masa grajków, czekających aż im się struna powinie. W związku z tym nie chcieli jej przeciągać.