Są w Polsce politycy i jest Jarosław Kaczyński, niby robiący w tej samej plugawej branży, a jednak przerastający resztę towarzystwa o przysłowiową głowę. Od dawna nie jest jednym z kilkuset panów sprzedających obietnice na Wiejskim targowisku. Teraz to dla milionów sPOniewieranych przez smutną rzeczywistość rodaków ktoś absolutnie wyjątkowy, wódz i zbawiciel w jednym. W trakcie jego spotkań z ludźmi to widać, słychać i czuć. Oficjalnie mając tę popularność w głębokim poważaniu, większość posłów, senatorów i ministrów dałaby sobie obciąć połowę diety za tak wypełnione sale, posłuch i gromkie „dziękujemy” na finał. Pół albo nawet całą. Zawsze przecież znajdzie się lobbysta, który dziurę w portfelu chętnie załata.
Ta charyzma nie wzięła się znikąd. Szef PiS ciężko na nią pracował, swoje zrobiła spowijająca smoleńską tragedię mgła, duże znaczenie ma też zapewne ograniczona dostępność tego, cytując marketingowców, produktu. Podczas gdy parlamentarna trzódka dostępna jest dla ogółu na wyciągnięcie ręki lub mikrofonu, Jarosław Kaczyński stanowi dobro niedostępne, luksusowe. Nikt (poza eksprezydentami), kto stołuje się poza rządowym korytem, nie korzysta z ochrony. A on ją posiada. O armii wierzących w jego kolejną premierę apologetów nie wspominając. Spontaniczna rozmowa? Człowieku, zapomnij! Niestety, to co liderowi opozycyjnej partii można wybaczyć, u jego terenowych bojowników irytuje. Rozumiem, że permanentne bycie w mniejszości rodzi nieufność i rujnuje polityczne ego, trudno jednak pojąć odrzucanie pomocnej dłoni mediów, usiłujących panujący wokół działań PiS mrok nieco ludziom rozjaśnić. Jeśli tak po wygranych wyborach ma wyglądać dialog ze społeczeństwem, brawo Prawo!
Ano właśnie, wybory. Z polityką jest trochę jak z futbolem – porażki szybko idą w zapomnienie, a w sercach kibiców odradza się nadzieja. Dlatego po ewentualnym sukcesie premier Kaczyński zacznie rządzić z czystą kartą, bez kłopotliwego balastu dawnych obietnic i koalicji. Kłopot w tym, że za rok konieczne może być zawarcie kolejnych. Na szczęście ma to też plusy: wraz ze wzrostem liczby aliantów zmniejsza się odpowiedzialność za porażkę. Poza tym, nieudane rządy zawsze można zwalić na PO. O ile tłumaczeń kolejnej przegranej ekipy narodowi będzie się jeszcze chciało słuchać.