Kiedy tak siedziałem sobie niedawno, czyniąc zadość jednej z fundamentalnych potrzeb ludzkiego organizmu, dotarło do mnie, na czym tak naprawdę polega życie. Zostawiając na boku jego pochodzenie, wszystkie te nierozstrzygalne spory między wyznawcami boskiego kreacjonizmu a stronnikami ewolucji lansowanej przez Czarlsa „Brakujące Ogniwo” Darwina, ziemska egzystencja sprowadza się do dwóch nieustannie wykonywanych czynności – załatwiania spraw i podejmowania decyzji. Można w życiu migać się od różnych rzeczy: nauki, pracy czy wizyt u teściowej, od wspomnianego, często nierozłącznego duetu nie opędzimy się wszak nigdy. Jasne, podczas gdy od jednych zależą losy świata, inni są najwyżej (a i to nie zawsze) panami tylko własnego losu. Ale załatwiaczami i decydentami jesteśmy bez wyjątku wszyscy. Jesteśmy i zawsze byliśmy.
Wszędzie tam, gdzie pojawiają się przymus i obowiązek, po jakimś czasie rodzi się bunt. U mnie, poczęty wspólnymi siłami żywiołowej panny Pracy i beznamiętnego pana Czasu, wyszedł niedawno główką na świat. Co tam wyszedł, wyskoczył! A zamiast zwyczajowego płaczu, gromko zakrzyknął: „Chcę urlopu!”. No tak, tylko że choć mój zetodawca prędzej czy później mnie na niego wyśle, sprawizm i decyzjonizm każą u siebie harować bez najkrótszej nawet przerwy. Bo jeśli już życie daje od nich wolne, to na wieczność. Kiedyś, wędrując myślami po antycznych realiach Rzymu, Aten, a nawet Sodomy czy Gomory, zazdrościłem ich mieszkańcom czystego powietrza, ekożarełka i wolności od szybkości. Chyba niepotrzebnie. Przecież w tym idealizowanym przeze mnie świecie ilość ludzkich problemów była z grubsza podobna. A że rydwany zastąpiliśmy autami, ogniska mikrofalówkami, miecze karabinami, zaś papirusy audiobookami – to mało istotne. Oni również na każdym kroku byli zmuszeni załatwiać sprawy i podejmować decyzje. Lepiej od nas mieli o tyle, że z racji kiepskiej opieki medycznej i częstych wojen czynili to średnio znacznie krócej.
Co więc z takim naznaczonym wyborami życiem robić: wpaść w nałóg, wypaść z okna, spaść się z rozpaczy albo zapaść pod ziemię? A skąd! Lepiej dążyć do tego, żeby w swych postanowieniach nie pozostawać nikomu niepotrzebnym solistą. W zespole jest z tego większa frajda. Zwłaszcza gdy jego członkowie lubią i potrafią grać na jedną nutę.