Mówi się: mój dom to moja twierdza. I wiele w tym racji, bo to, co w piątek wydarzyło się w jednym z mieszkań bloku 25 przy ul. Sobieskiego, jasno pokazało, że bez dobrej woli właściciela lokalu zarówno administracja, jak i wszystkie służby są bezsilne. Nawet jeśli trzeba interweniować w imię wyższej konieczności.
– Jest tam lokator, który niestety nie dba o swoje mieszkanie. W piątek okazało się, że zalewał sąsiadów. Chcieliśmy się do niego dostać, ale nikt nam drzwi nie otwierał. A ponieważ tego pana już jakiś czas nie było widać, mieliśmy podejrzenia, że coś mu się mogło stać – mówi Beata Woźniak, kierownik administracji osiedla Jagiellońska. Na miejsce wezwano więc policję i straż pożarną.Gdy służby miały już wejść do mieszkania, jedna z mieszkanek bloku poinformowała, że widziała właściciela lokalu na mieście. W tym momencie zaczął się problem. Skoro nie istniało zagrożenie dla życia i zdrowia mężczyzny, służby nie miały podstaw do tego, aby wejść do mieszkania. – My nie jesteśmy w tej sytuacji władni do podejmowania decyzji. Na nasze żądanie nie mogą zostać wyważone drzwi. To administrator podejmuje taką decyzję, a my zabezpieczamy miejsce zdarzenia. Dbamy o to, aby osoby trzecie nie dostały się do tego mieszkania i aby nic nie zostało z niego skradzione – wyjaśnia mł. asp. Dorota Sitarska z Komendy Powiatowej Policji w Legionowie. W praktyce jednak żaden administrator nie posunie się do tego, aby wyważyć drzwi do czyjegoś mieszkania. Wie, że mogłoby się to dla niego skończyć oskarżeniami o włamanie. Pozostało więc czekać, aż właściciel wróci i dobrowolnie wpuści do mieszkania.
Problem z cieknącą rurą na szczęście udało się doraźnie rozwiązać. Szybko zakręcono główny zawór i dzięki temu uniknięto poważnego zalania. Oczywiście wiązało się to z tym, że w całym pionie nikt nie miał wody. – Szkody nie były duże, bo od razu zareagowałam. Panowie przyszli i zaraz o dziewiątej zawór był zakręcony. Co się tam nazbierało, musi teraz pewnie przelecieć, bo się u mnie na suficie nowa plama pojawiła. W sumie są dwie, obie w pomieszczeniu od WC. Śmierdzi to szambem. Nie wiem, co mu tam pękło i skąd mu tam leci – mówi mieszkanka bloku nr 25. Aby to sprawdzić, trzeba było poczekać kilka godzin. Do awarii doszło po godzinie 9.00, a właściciel mieszkania zjawił się w nim dopiero około 16.00. Na szczęście wpuścił hydraulików do środka i dzięki temu mogli oni naprawić, jak się okazało, uszkodzony sedes. – Jest to taki ewidentny przykład na to, że administracja, pomimo największych chęci, nie ma większych uprawnień niż policja czy straż pożarna. Panowie z policji oczywiście przyjechali. Asysta dla nas była, ale jeżeli było wiadomo, że z właścicielem lokalu nic złego się nie dzieje, to oni bez nakazu prokuratorskiego do mieszkania nie mogli wejść – mówi Beta Woźniak. Mogą to zrobić tylko i wyłącznie wtedy, kiedy jest zagrożone życie lub zdrowie mieszkańców. – Jeśli na przykład mamy informację, że jest pożar w mieszkaniu, a wewnątrz znajdują się osoby. Wówczas my, jako policja, podejmujemy decyzję, że otwieramy drzwi. Wtedy wykonujemy swoje czynności zgodnie z ustawą – mówi mł. asp. Dorota Sitarska.
W tym przypadku prawo i oczekiwania lokatorów nie są zbieżne. Ci drudzy chcieliby przede wszystkim skutecznego rozwiązywania swoich problemów. Wiedzą bowiem, że doraźna naprawa to może być za mało. – To było do przewidzenia, że wcześniej czy później będzie z nim taki cyrk. Nawet przez to, że są u niego stare rury, bo nie pozwolił ich wymienić. Przez niego wszyscy tu siedzą jak na bombie – mówi jedna z sąsiadek. Oby ta bomba nigdy nie wybuchła.
Mieszkaniec, z którym było tak dużo problemów, to ta sama osoba, która nie tak dawno stała za przeniesieniem pomnika Jana Pawła II z parku pod kościół parafii Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa.