Nie rozumiem, skąd u mas bierze się, dość nadal powszechny, szacunek dla dziennikarzy? Zadawać pytania i notować odpowiedzi potrafi przecież każdy głupi. A co dopiero ci mądrzy, w których nasza łaknąca zielonych wyspa wręcz opływa. Dawniej, gdy w poszukiwaniu niusów próżno było liczyć na sieciowy połów, a teksty z benedyktyńskim zacięciem aplikowano maszynie do pisania, dało się ten mir zrozumieć. Zajęcie było to bowiem tyleż pracochłonne, co irytujące, szczególnie jeśli pan żurnalista raczył był strzelić jakiegoś babola. Poza tym, przed laty narcyzów uprawiających ten zawód było mniej, pracy czytano zaś więcej. Dlatego spełnieniu zawodowemu rzadziej towarzyszył zawód związany z finansową gratyfikacją. Na niedużego fiaciora i kilka litrów 40-oktanowego paliwa jakoś wystarczała. Teraz, w epoce informacyjnej ulotności, przymioty starych pismaków są o czcionkę potłuc. Młodym gniewnym (i leniwym) wystarczy Wikipedia, „kopiuj – wklej”, a jeśli jeszcze przyprawią dziełko smacznym tytułem, przykucie uwagi wiernego ludu mają jak amen w pacierzu. Inna sprawa, że dłużej niż ta modlitwa ów sukces zwykle nie trwa. Takie czasy.
Pismacy z lamusa mieli jeszcze ten komfort, że żaden lamus ich pracy na łamach nie komentował. Prywatnie, owszem, kilka psów mógł powiesić, ale publiczne wylanie żółci było mocno utrudnione. Ku radości niespełnionych malkontentów, techniczny postęp takie postępowanie im obecnie zapewnia. Rzygając nagromadzoną frustracją, zakompleksieni panowie mogą więc wirtualnie powiększać swe przyrodzenia, zaś pomarszczone panie robić podszyty nienawiścią lifting. Raz, dwa, enter i załatwione!
Ponoć każdy szanujący się tekstokleta powinien mieć własnego hejtera. Ja szanuję się wprawdzie średnio, ale jak mi doniesiono, ostatnio jeden „zapluty karzeł reakcji” desperacko usiłuje połamać mój dziennikarski kręgosłup. Zamiast się do wonderowej tfurczości umizgiwać, pre-foruje rozjeżdżanie jej z szybkością rozpędzonej beemki. Ofiar na szczęście brak, gdyż po pierwsze, szofer jest oślepiony słońcem, a po drugie, jego główny cel celowo unika zapuszczania się w preferowane przez łowcę rejony. Nauczono go, że jeśli nie poważa samego kundla, jego ujadanie powinien puszczać mimo uszu. Sam hałas to pikuś, najważniejsze kto szczeka.