Traf chciał, że w lidze futbolowych „miszczów” trafiły ostatnio na siebie Borussia Dortmund i Zenit Leningrad. Z pozoru bój niemiecko–rosyjski, ale gdyby tak uważnie przyjrzeć się nazwie klubu z rurowatego zagłębia… Toż to bez dwóch zdań (i liter) narodnaja kamanda trenera Putina! Tak, nazwa potrafi być czasem wredna. Szczególnie gdy się ją nie tam, gdzie trzeba, wyeksportuje.
Skoro już mowa o ludziach władzy, weźmy takiego premiera Francji. Jean Marc Ayrault, szpakowaty, przystojny facet, w dodatku ważna persona – bez dwóch zdań gość, którego trudno tak bez powodu obśmiać. Ale nie mieszkańcom Emiratów Arabskich. Kiedy się z francuska wymawia jego nazwisko, ci słyszą slangową nazwę męskich genitaliów. Gdy lądują one w ustach arabskich prezenterek telewizyjnych, te ponoć bezwstydnie krztuszą się z radości. Cóż, nazwiska chłop nie zmieni. Najwyżej będzie unikał kontaktów z szejkami. Są jednak nazwy, które podmienić można i producenci, choćby samochodów, bywają do tego zmuszeni. Bo weź tu, biedny Japończyku, sprzedaj w hiszpańskojęzycznych krajach mitsubishi pajero, skoro drugi człon tej nazwy kojarzy się nabywcom z członkiem, a konkretnie z macho lubiącym relaksować się na własną rękę. Mało kto chciał jeździć z taką wizytówką na aucie, więc przemianowano je na montero. Trudno miała też toyota MR2 u miłośników żabich udek. Jej nazwę piśmienny Francuz odczytywał wszak jako „toyota est merde” czyli „toyota to g…o”. Wdepnęła w nie kiedyś także szacowna firma Rolls Royce, nazywając jedną ze swych gablot srebrny „mist”. Po niemiecku gnój, później zamieniony na „shadow” – cień. W Czechach funkcjonuje zaś sieć sklepów pod wabiących klientów szyldem Cipa… A co z polskimi przedsiębiorcami? Ci też nie gęsi i swe przejęzyczenia mają. Jedna z firm słała na przykład do Albionu cukierki o miło kojarzącej się nazwie „fart”. Ich powodzeniu trudno się dziwić, gdyż konsumentom kojarzyła się nader szczęśliwie – z pierdzeniem.
U nas oczywiście ten i ów kapitalista z importu również ma pod górę. No dobra, żarówki Osram to jeszcze w chałupie można wkręcić, kupić małolatowi klocki Duplo – okej, i tak nie umie czytać, ale smarować oblicze kosmetykami od Pupy?! Oj, z tego może być kupa problemów. Ze straceniem twarzy włącznie.