Jak przystało na początek wiosny, zakwitły również Legionowskie Czwartki Kabaretowe. Tym razem w sali widowiskowej ratusza szalała krakowska Formacja Chatelet. Inna sprawa, że z programem pod nazwą cokolwiek zimową, a mianowicie „Gołoleć”.
Na pytaniu o pochodzenie wspomnianego tytułu satyrycy lekko się poślizgnęli. Z drugiej strony, czy to naprawdę takie ważne, o co twórcom przy jego wymyślaniu chodziło…? Generalnie chyba o to, żeby było śmiesznie, w czym powyższa gra słów może tylko pomóc. Inaczej ma się sprawa z grą na teatralnej scenie. Choć Michał Pałubski robił już nawet za „Pana Tadeusza”, robienie sobie jaj to jego zdaniem zupełnie co innego.
– Akurat kabaret jest taką fajną dziedziną sztuki, że duże doświadczenie sceniczne, przygotowanie do tej „ściany” Stanisławskiego, która odcina od widza, czasem wręcz przeszkadza. Widać to po graniu zawodowych aktorów. Nie każdy z nich radzi sobie na scenie kabaretowej. Trzeba mieć coś takiego, za co ludzie cię lubią, i wtedy można to robić – uważa szczuplejsza część Formacji Chatelet. Co ma się rozumieć nie oznacza, że skończenie szkoły teatralnej to wstęp do satyrycznej dyskwalifikacji. Trzeba tylko spełnić dwa warunki: mieć smykałkę do rozśmieszania oraz umiejętność scenicznej transformacji. – Oczywiście są fajne rzeczy, których nauczyłem się w teatrze: dykcja, impostacja, czyli prowadzenie głosu, albo odpowiednie akcentowanie słów, ale teraz robię to już bardziej na czuja. Od tego jegomościa nauczyłem się dużo więcej niż od Hanuszkiewicza – dodaje Michał Pałubski, wskazując na kolegę po fachu. Sądząc po początku legionowskiego występu, na przykład rymowanej improwizacji. – Gdy skończy się kariera, niech każdy się dowie, że żonę sobie znajdę, lecz tylko w Legionowie – „zagroził” miejscowym damom kabareciarz.
Skoro już mowa o upływie czasu, bywa on bezlitosny także dla skeczów. Krakowiacy z Formacji Chatelet to wiedzą i starają się je przed zmarszczkami chronić. – Jak teraz oglądam w necie skecze kabaretu Potem, to dla mnie są one bardzo infantylne. Mnie to już w ogóle nie śmieszy – mówi Adam Małczyk. – Świat poszedł do przodu, świat się zmienił. Coraz szybszy obieg informacji, w internecie wyskakują coraz to nowe niusy i nie da się już robić skeczu o rzeczywistości, która nas otacza, żeby on był aktualny za dwa, trzy miesiące – potwierdza słynny Buba. Na szczęście są tematy, z których Polacy śmiać się będą zawsze. Choćby te z przymrużeniem oka zgłębiające ich napędzaną alkoholem aktywność towarzyską lub tajemnice nadwiślańskiej alkowy. – Czasem fajny skecz powstaje od razu, po prostu przychodzi pomysł. A czasem rodzi się w bólach, na przykład, gdy musimy napisać coś na jakiś festiwal czy do telewizji. I zdarza się, że nie ma weny – zdradza warsztatowe tajemnice Adam Małczyk.
Na końcu wszystko weryfikuje oczywiście publiczność. Blisko dwudziestoletnie doświadczenie pozwala satyrykom z Krakowa trafiać w jej oczekiwania właściwie bez pudła. Co legionowianie w ostatni czwartek ze łzami w oczach potwierdzili.