Na pierwszy rzut oka święta, weźmy te z poniedziałkowym olewaniem bliźniego swego, to powód do radości dla ludzi wiary. Swoją drogą, często tej powierzchownej, z przyzwyczajenia, rzadziej zaś wynikającej ze światopoglądowych przemyśleń i tkwiącego w głębi serca przekonania o niebiańskiej przyszłości. Ale już kulinarna otoczka tej wielkiej celebracji, chciałoby się rzec – skorupka, jest w obu przypadkach podobna, uginająca się pod ciężarem chleba naszego powszedniego. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Z komercyjnego punktu liczenia przedświąteczny czas to tak naprawdę handlowe żniwa, w trakcie których tłuszcza kosi ze sklepowych półek o wiele więcej jadła, niż jej rzeczywiście potrzeba. Promocja to jednak specyficzna, bo w nabywczy amok klienci nie wpadają skuszeni atrakcyjną ceną, ba czasem nawet wręcz przeciwnie. Tutaj okazję czyni sama okazja – wszak kiedy jak kiedy, ale w TYM okresie rodacy wręcz muszą popuścić sobie pasa. No i robią się jaja.
Pal sześć, gdybyśmy mieli metabolizm pytona czy krokodyla. Wtedy upolowane przy stole ofiary można by spokojnie trawić przez kolejny miesiąc, w zamian przyjmując od natury jedynie tlen, a oddając jej w podzięce metanowe obłoczki. Niestety, na tym etapie ewolucji to u dwunożnych biesiadników wariant mało realny. Żre przeto, ciężko sapiąc, homo sapiens godzinami, modląc się w myślach już nawet nie o grzechów odpuszczenie, lecz o zwykłe przeczyszczenie. Po którym, nota bene, równie mocno radują się i dusza, i odkupione w mękach trzewia. Te drugie z reguły bardziej. Powie ktoś: nic w tym wspólnym rodzinnym spożywaniu pokarmów złego. Owszem, obżarstwo dalekie jest od chrześcijańskiego umiaru w jedzeniu i piciu, pozwala jednak nasz zabiegany świat na chwilę spowolnić, porozmawiać i nacieszyć się towarzystwem familii. Pełna zgoda. Gdyby tylko jej żeńska część, po kilku dniach w ogniu kuchennej walki, miała jeszcze siłę, aby czerpać radość z końcowego triumfu… U większość pań ulatuje ona wraz z pierwszym przypaleniem, przesoleniem lub grymasem twarzy konsumenta. Smutne, ale prawdziwe. Dlatego najczęściej to właśnie z ust ukrzyżowanych domowych master szefów dobiega na finał tradycyjna klątwa: „święta, święta, i po świętach”. Nieśmiertelna jak ludzka dusza i głupota.