Doroczna kapitulacja zimy to nie tylko święto dla miłośników słońca i zieleni. Cieszą się z niej też uczestnicy oraz widzowie legionowskich Wiosennych Spotkań Teatralnych. Impreza tworzona przez Miejski Ośrodek Kultury, Fundację im. Wandy Tomczyńskiej oraz radną Małgorzatę Luzak obchodziła w tym roku okrągły jubileusz. I to aż przez trzy dni: od piątku aż do uwieńczonej występem Jana Peszka niedzieli.
– Te 10 lat to było zarówno realizowanie spektakli teatralnych, ale również zbieranie doświadczeń organizacyjnych. Od dwóch lat celowo funkcjonujemy w małym rozkroku teatralnym: mniejsze formy prezentujemy na Norwida, a te bardziej rozbudowane robimy w sali widowiskowej – mówi szef MOK-u Andrzej Sobierajski. Podczas tegorocznych Spotkań zaprezentowało się kilkanaście zespołów teatralnych, nie tylko zresztą legionowskiego chowu. Na scenach MOK-u i ratusza zagrali amatorzy z Sierpca, Nowego Dworu Maz., Serocka i Nieporętu. Poza tym, solidną reprezentację wystawili uczniowie trzech miejskich szkół. – Formuła imprezy zawsze była otwarta. Nie ma charakteru konkursowego, to raczej spotkanie w celu wymiany doświadczeń, wzajemnego obejrzenia się. W zasadzie od początku elementem towarzyszącym są panele dyskusyjne, które odbywają się po każdym dniu. Wtedy zespoły mają okazję porozmawiać i podzielić się wrażeniami – dodaje dyrektor.
Jury, jak przystało na poważną imprezę, WST oczywiście mają. Tyle że nie rozdziela ono punktów, lecz zwraca uwagę na kwestie czysto warsztatowe, wskazując słabe i mocne strony poszczególnych spektakli. Dla młodych ludzi to bardzo cenne, bo nie każdy granie traktuje jak zabawę. Planując swoją przyszłość, myślą o scenie, reżyserii czy scenografii. Jednak, co ciekawe, apetyt na aktorstwo często budzi się stopniowo. Na zajęciach adepci chcą głównie dać ujście emocjom, wykrzyczeć swoją inność i po prostu zrobić coś razem. – Po to się spotykamy, żeby oni odreagowali rzeczywistość, w której ze swą nadwrażliwością się nie mieszczą. Stosuję środki dramowe dotykające całego człowieka, nie tylko jego psychiki. Jeżeli później rodzi się z tego spektakl, to fajnie, ale to nie jest priorytetem – mówi Hanna Wilczyńska, instruktorka teatralna z MOK-u. Sądząc po jakości spektakli, przynajmniej kilku scenicznych czeladników ma papiery na to, by kiedyś przejść na aktorskie zawodowstwo. Ale w tym fachu, zdaniem specjalistów, same predyspozycje gwiazdorskich apanaży nie gwarantują. – Talent to dwa, trzy procent. Reszta to ciężka praca nad sobą i współpracą zespołową – zrezygnowanie ze swojego „gwiazdorstwa” na rzecz grupy, co też jest bardzo trudne – podkreśla instruktorka.
Przez dwa dni na scenie rządzili uczniowie, trzeciego stanął tam mistrz. Po latach Jan Peszek wrócił do Legionowa ze swym jedynym i jedynym w swoim rodzaju monodramem. W 1963 roku Bogusław Schaeffer napisał go specjalnie dla młodego wówczas artysty. Stąd tytuł: „Scenariusz dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego”. – Schaeffer, kiedy mnie spotkał, pomyślał, ja o tym zupełnie nie wiedziałem, że to facet, który w przyszłości zrealizuje ten tekst. Dlatego taki dziwaczny tytuł. „Scenariusz”, no bo nie sztuka, „dla nieistniejącego, bo byłem jeszcze wtedy studentem, „lecz możliwego”, bo autor myślał, że jest we mnie jakiś potencjał, „aktora instrumentalnego”, bo Schaeffer wprowadzał wtedy na nasz rynek znany już w świecie teatr instrumentalny – opowiada Jan Peszek.
Współczesnych miłośników teatru dziwić może fakt, że wybitny aktor do „Scenariusza…” nie przekonał się od razu. Uważał, że to wykład, który nadaje się do szkoły, a nie na scenę. W końcu uległ, a pierwszy raz wygłosił go 38 lat temu. I ten oryginalny, ponadczasowy utwór zagrał dotąd ponad dwa tysiące razy. – Teraz, z perspektywy czasu rozumiem, jak było to w moim życiu ważne. Tak jak spotkanie z Bogusławem Schaefferem, który po dzień dzisiejszy jest moim mistrzem. Gdyby nie spotkanie z nim, ale i działania w awangardzie, byłbym najprawdopodobniej zupełnie innym aktorem. Trudno powiedzieć, że proroczo wyczuł on pewne mechanizmy i zjawiska, które się pojawiają i ciągle są aktualne, na przykład komercjalizację sztuki. Ale jest najzwyczajniej w świecie szalenie dotkliwy, aktualny, mówi o miejscu, sytuacji, problemach, trudnościach, w jakich znajduje się artysta współczesny, czy też człowiek, który chce być artystą – kończy Jan Peszek. Jedno jest pewne: z brawurowym odegraniem sztuki o sztuce żadnych problemów aktor tego dnia nie miał.