Nie ma co, przez ostatni weekend, i to od samiuśkiego piątku, Legionowo miało przehulane. Między innymi dzięki pracownikom instytucji, którą powołano do tego, aby – w przeciwieństwie do zbója Janosika, co to łupił tylko bogatych, a utarg przelewał na konta biedoty – wszystkim zabierała, ale nie dawała nikomu. Oprócz zleceniodawcy, oczywiście, ukrytego dla zmyłki pod ksywką „Fiskus”. Mniejsza o to. Ja w każdym razie liczniej obsadzonej biby urzędniczej na oczy nie widziałem. Najpierw integrowano się poprzez sport. Organizatorzy imprezy stanęli na wysokości zeznania i zaproponowali zestaw dyscyplin, w których siejący postrach wśród rodaków zawodnicy po prostu musieli być świetni. Siatkówka czy tenis to przecież nic innego jak olimpijska wersja tradycyjnego (choć podobno odchodzącego w zapomnienie) odbijania piłeczki między usiłującym załatwić sprawę i ściąć koszty petentem a serwującym mu trudności urzędnikiem. Ponieważ taka strategia wiąże się z ciąganiem delikwenta po pokojach, na legionowskich mistrzostwach zmagano się też w przeciąganiu liny. Oj, z tej zabawy skarbowcy nie zrezygnowaliby za żadne skarby świata. Tak samo z biegania – tylko oni wiedzą jak miło i fiskuśnie jest pogonić opieszałego podatnika do szybszej spłaty zaległości. A czasem – tu analogia do zmagań w pływaniu – ekonomicznie go zatopić. Tak więc od strony sportowej formularz czempionatu był na medal.
Kiedy mijał czas rywalizacji, zawodnicy regenerowali nadwątlony pałer. Jako że było ich jakieś trzy tysiące, sprzedawcy odżywek mieli pełne kubki roboty, która nawiasem mówiąc, wręcz pieniła im się w rękach. Ponieważ zmęczone mięśnie źle znoszą całkowite roztrenowanie, szefowie teamów wieczorem wysłali zawodników na zgrupowanie kondycyjne do Areny. Ci zaś szybko dowiedli, że – jak przystało na podkomendnych ministra Szczurka – na parkiecie wiją się niczym jaszczurki, nie kalkulują i ani myślą dokonywać z niego samościągalności. Ale czego się nie robi dla utrzymania formy? Zwłaszcza gdy na drugi dzień człowiek znów musi rozliczać się z rywalami. Całe szczęście, że nie na PIT-y. Grunt to unikać nadmiaru przelewów i odsetek. No i w wymaganym imprezowo terminie uporać się ze zwrotami.