I oto, po czterech latach przerwy, nadszedł czas znienawidzony przez damy z tej planety – mistrzostwa świata w piłce nożnej. Formalnie nic się dla nich nie zmieni: mąż pozostanie mężem, konkubent konkubentem, a kochanek… powiedzmy, że zawiesi sprzęt na kołku. Praktycznie zaś dziesiątki milionów samców na miesiąc znikną z rodzinnego życia i współżycia. Na nic zdadzą się perswazje godzące w sens ganiania za piłką przez 23 (wliczając tego z gwizdkiem) chłopów, nie pomoże też zadek uzbrojony w nawet najcieńsze stringi. Przeciwnie, jeśli mur przed ekranem ustawi w złym momencie, musi liczyć się z faulem. Bo akurat była sytuacja. Fakt, niby istnieje coś takiego jak replay, ale nie po to chłop zarywa noce, żeby liczyć na łaskę i niełaskę pana od transmisji. Krótko pisząc, drogie panie, w meczu mundial – reszta egzystencji będziecie miały przekopane.
Jeszcze niedawno ci bardziej kumaci, którzy klasyczną grę w gałę odróżniają od jankeskiego futbolu, mogli sądzić, że najłagodniej męski wślizg do telewizora zniosą niewiasty z Brazylii – gospodarza imprezy. Tamtejsze las chicas, tak samo jak reszta narodu i kontynentu, na punkcie futbolu od dziesięcioleci mają bowiem fioła, a jego gwiazdorów kochają bardziej niż sambę. I tu szok. Zamiast dziękować Pelemu, że znów dostali klucze do piłkarskiego nieba, mieszkańcy (k)raju nad Amazonką awanturują się niczym ich idole po nieuznanym golu. Chyba w końcu pojęli, że tkwią na aucie, a widokiem murawy i pasących się dzięki niej krezusów żołądka nie napełnią. Same igrzyska, bez obiecanego przez władzę chleba, przestały im już wystarczać. Tymczasem za 15 miliardów baksów da się kupić naprawdę sporo bochenków.
Piłka nożna dawno przestała być zabawą. Stała się biznesem, w którym brak miejsca dla klubów opartych na wychowankach czy nawet dla niesztukowanych naciąganymi „rodakami” reprezentacji. Kibice nie zauważyli, kiedy z boisk wylecieli wycięci do nogi ich grający z pasji ziomale, zastąpieni przez transferowanych, wynajętych do strzelania kilerów bez serc. Stare zostały tylko nazwy teamów, a i to nie zawsze. Teraz równie dobrze można kibicować rodzimej filii globalnego koncernu spożywczego. Kopie wprawdzie tylko po kieszeni, za to nigdy nie przegrywa. No nic, muszę kończyć – zaraz mecz…