Czarno widzę przyszłość świata. Żałobnie. Od kilkunastu dni to prostsze, bo erupcje mojego nekrooptymizmu są wciąż stymulowane przez polskie i światowe media. Jasne, one rzadko wypuszczają dobre wieści – świetnie wiedzą, że najlepiej żenić niusy o szmalu, seksie, polityce oraz właśnie o ludzkim nieszczęściu. Ostatnio jednak informacje kojarzące się z ostatnim namaszczeniem wręcz do mnie krzyczą: Chłopie, dokąd i po co ciągle pędzisz? Zastanów się: skoro i tak dotrzesz w końcu tam, gdzie wszyscy, lepiej podróżuj w komfortowych warunkach! Nie jedzie o jezdnię. Na niej, szczególnie w swoim wolnossącym, zachodnioniemieckim karawanie, przypominam bardziej jednego z klaunów prowadzących świetne fury tudzież telewizyjny motocyrk „Top Gear” – „kapitana Snuję”. I dobrze mi tak. Gorzej z tzw. normalnym życiem, w którym nadal zbyt mocno cisnę pedał gazu. Tymczasem coraz więcej ludzi swe eskapady nagle kończy. Jadąc, lecąc, pracując, docierają do miejsca, którego nie ma na żadnej mapie.
Często człowiek myśli o przyczynach. Na drodze, wiadomo. Każdemu, nawet najuważniejszemu kierowcy, zdarza się zbłądzić. Ale tylko idioci prowadzą auta jakby przed oczami nie mieli realu, lecz komputerowy monitor. Wiele wskazuje na to, że właśnie brak hamulców w głowie spalinowego maczo kosztował w Jabłonnie jego samego i dwójkę przypadkowych „graczy” życiowe game over. A jemu podobnych pruje ulicami tysiące i nic się tu nie zmieni. Gdyby istniały psychotesty odsuwające psychopatów zza kółka, taką np. Wisłostradą aut mknęłoby dziś tyle, co w „Czterdziestolatku”. Ale nie istnieją. Z ruchem lotniczym jest inaczej. Piloci to elita, którą rzadko zabija brawura i rutyna. Raczej awarie sprzętu oraz – jak nad Ukrainą – inni ludzie. I znów nasuwa się pytanie: kto, po co, co z tego będzie? Większość obwinia olewającą swą reputację Moskwę, część węszy spisek na globalną skalę, szukając mocodawców u Wuja Sama, który ma dziurawe kieszenie i w światowej awanturze widzi szansę na zapobieżenie bankructwu. Politycy ujadają na siebie, pod marynarkami trzymając spluwy. Jedynie garstka starców pamięta, jak to 75 lat temu klimat w gazetach i głośnikach radiowych był równie gorący. A przecież mało kto wtedy sądził, że pokój spłonie, a świat aż na 6 lat stanie w ogniu.