Żeby tęsknić za peerelem, trzeba go choć trochę pamiętać. No i mając ku temu podstawy, darzyć ten okres pewną sympatią. Fakt, co jednostka, to opinia. Można jednak, trochę rzecz uogólniając, wyróżnić grupy zawodowe, które za komuną powinny nie tyle cicho popłakiwać, co pełną piersią wyć z tęsknoty. Dziś – zainspirowany marną sytuacją legionowskich kupców – obrobię zaplecza reprezentantom grupy bodaj najliczniejszej: handlowcom.
Na wstępie wypada mi posypać głowę łupieżem. Przyznaję bez marży – handlową specyfikę socjalizmu poznawałem, gnojem będąc, jako istny wybraniec losu. Wtedy bowiem (tu krótki wtręt dla dziatwy) posiadanie w rodzinie sprzedawców nie było obciachem, lecz przywilejem. A moja krew płynęła w wielu sklepach! Ciocia z kiosku ogarniała szampony, żyletki i krem Nivea, o kolorowych pismach nie wspominając. Babka w spożywczaku dbała o deficytową paszę. Z kolei jeden wujek na co dzień przelewał krew w rzeźni, więc i mięsko jadałem nie tylko przy niedzieli. Jeśli zaś chodzi o towary ongiś luksusowe, drugi wujek robił w sklepie RTV, dzięki czemu w zasięgu ręki miałem radio stereo lub telewizor z kolorem. Sie żyło. Warto przypomnieć, że każde z powyższych dóbr – jak wszędzie tam, gdzie jest pieniądz, tylko nie dowieźli towaru – dawało się wymienić na inne. Męskie slipy za wołowe bez kości? A dlaczego nie? Kością niezgody bywało najwyżej ustalenie właściwego kursu tych skarbów.
Przez całe dekady niepodzielnie władając socdetalicznym kramem, sprzedawca nabrał monarszych manier. I wyzbywa się ich niechętnie, nawet wiele remanentów po tym, jak tzw. wolny rynek pozbawił go tronu. Tymczasem ciemiężony przez lata klient wstał z kolan, pozbył się błagalnego wyrazu twarzy i bierze za swe upokorzenia odwet. Odkąd w sklepach są pełne półki, to on przejął pełną kontrolę. Zdeklasowani handlowcy znoszą to rozmaicie. Najgorzej ci starsi, pamiętający spędzone za ladą momenty chwały. Trudno zgina się kark przed dawnym poddanym. Młodych to nie dotyczy, ale oni fach sprzedawcy traktują jak wciśnięty im przez rynek pracy bubel, który możliwie szybko trzeba zwrócić. Tak czy owak, dawnej pozycji sklepikarze już nie odzyskają. A to oznacza, że muszą swej mentalności zafundować przyjęcie nowego towaru. Inaczej będzie manko.