Jakkolwiek kiepsko to zabrzmi, muszę się do czegoś przyznać: kilka dni temu całowałem się z facetami. Fakt, w epoce dziesiątkującej społeczeństwo homofilii to nawet trendy. Z tym, że moje buziaki miały na dodatek ostry, kazirodczy posmak, gdyż przywołani kompani od tulenia są ze mną spokrewnieni. Szokujące? Z pozoru tak. Ale gdy wspomnę o okolicznościach tej samczej orgii, od razu spłynie na mnie łaska czytelniczego odpuszczenia. Słowo klucz brzmi: wesele. To drugie, tak samo w tym przypadku istotne, również zaczyna się na „w”, ale jest rodzaju żeńskiego i ma o jedną literę mniej. Moja i innych familijnych członków demonstracja uczuć jest o tyle usprawiedliwiona, że nie trzymałem ich w objęciach od jakichś dwóch dekad. Tego właśnie najbardziej się wstydzę.
Kiedy po ostatniej światowej nawalance producenci przestawili się na cywilne gadżety, często podkreślali, ile to nabywca zaoszczędzi dzięki nim czasu. Czy to mądra pralka lub kuchenka, czy szybszy samochód albo wiertarka, miały te urządzenia podarować klientom więcej szans na relaks, choćby pod postacią wspólnych chwil z najbliższymi. Polacy, jak zresztą wszyscy byli demoludzie, po latach bycia na konsumpcyjnym głodzie, wobec nagle dla nich dostępnych dóbr z Zachodu byli bezbronni. Co oczywiście tamtejszy przemysł skwapliwie wykorzystał. Gdzie w tej jego ofercie wzięcia nas do raju tkwił haczyk? Na te ich cudeńka trzeba najpierw zarobić. A ponieważ co chwila nowy jeszcze wczoraj wabik zastępuje się kolejnym, supermarketowy peleton gna wyczerpany do mety, która tak naprawdę nie istnieje.
Zanim ten wyścig zawitał nad Wisłę, moja dość skromna rodzinka funkcjonowała bez zarzutu. Nasze kontakty były częste, serdeczne, raczej bezinteresowne, a jeśli wujkowie po pijaku wzięli się za łby, po kilku minutach objęci, acz rozczochrani wracali do stołu. Kapitalny był nawet początek kapitalizmu, bo jeden krewny – po kilku tygodniach harówy na boku – zaopatrzył się w pachnący wielkim światem magnetowid. Ileż to było patrzenia! W życiu bym nie uwierzył, że za jednym zamachem da się obejrzeć osiem filmów. Niestety później, na długie lata, inny film, ten rodzinny, nam się jakoś urwał. Ale kto wie, może nakręcimy kolejny? Wstępny scenariusz właśnie w łyk-end oblaliśmy.