Są na tym świecie rzeczy, o jakich nie śniło się największym śpiochom. A co dopiero mnie, gościowi kimającemu czujnie niczym osadzony podczas pierwszej nocy w kiciu. Szczęśliwie z wiekiem człek coraz rzadziej się czemuś dziwi i coraz mniej go zaskakuje. Dlatego książka, którą z apetytem teraz pochłaniam, choć łatwa do zgryzienia, nie zawróciła mnie dotąd z drogi wiodącej ku wiecznemu zatraceniu. A chyba powinna.
Na długo przed tym, zanim pan Dan wcisnął ludziom do rąk swój powieściowy hicior, kręciły ich deponowane przez przodków sekrety. Dostępne jeno dla wtajemniczonych, którzy wiedzą czego i gdzie szukać. Rozbudzający wyobraźnię, dla wielu obrazoburczy „Kod Leonarda da Vinci” potwierdził, jak bardzo fascynujące bywa to zajęcie. Ale choć nie oparła się tej histerii masa fanów historii, była to jednak tylko zgrabnie poprzetykana faktami fikcja. Natomiast „Kod Biblii” aspiruje do miana literatury faktu, a to już broń znacznie większego kalibru. Szczególnie jeśli wyceluje się ją do utartych przekonań i dogmatów religijnych. Inna sprawa, że wcale nie po to, aby je zniszczyć. Raczej wzbogacić.
Dzięki autorowi, małej wiary dziennikarzowi z USA, dowiadujemy się o odkryciu genialnego izraelskiego matematyka, który w hebrajskiej, oryginalnej wersji Starego Testamentu doszukał się zakodowanych wieści dotyczących przyszłości świata. Na dodatek, nie jak u Nostradamusa, wieloznacznych i trudnych do interpretacji, lecz dosłownych, konkretnych, pewnych jak dwa razy dwa. Bo też ujawnionych z pomocą królowej nauk i jej najzdolniejszego syna – komputera. Ponieważ oszołomów, nawet wśród profesorów, nie brakuje, za weryfikację niusa wzięli się znakomici, acz podzieleni skalą sceptycyzmu kumple po fachu, w tym jankeski guru od łamania szyfrów. Mnożenie niewiadomych trwało krótko i przyniosło zero rezultatów. Z rachunku wynika jedno: od strony matematycznej teorii brak minusów i trudno ją wypchnąć poza nawias. Chyba że pod dywan wepchnie się dowody… Czego zatem – zakładając, że Boży book zawiera więcej, niż sądzono – dowodzi fakt wzbogacenia dzieła o ukryty przekaz? Należałoby zapytać Autora. Tak czy inaczej, po 3000 lat komuś wreszcie dane było w pełni je pojąć. A pozbawienie go testamętności Biblio-filom raczej nie zasz(kod)zi.