Jak Polska długa i szeroka, lubimy sobie rościć i wszystkim zazd-rościć. Jeśli chodzi o tą pierwszą skłonność, do głównych adresatów nadwiślańskich żądań należy tak zwane Państwo. Byt jest to co prawda tajemniczy, bo żaden kontestator nigdy nie widział go na oczy, ale dzięki temu wdzięczny do wysuwania żądań. Każdy przecież słyszał o jego ogromnym Skarbie, więc skoro ma, to da. Nasi górnicy, dopieszczani nad Wisłą od czasów panowania sekretarza Edwarda, przyzwyczaili się do tego szczególnie. W sztolniach mają fakt, że ich kopalnie – owszem, często z powodu kreciej roboty związkowców tudzież złego zarządzania – są deficytowe. Hajery i tak lezą na grubą po wongiel, przekonani, że trzeba ich za to z wdzięczności całować w rzycie. Zwykła firma, działając na zasadach rynkowych, musiałaby się zwinąć albo (uwaga, daję popis swej erudycji) zrestrukturyzować. Fedrowników to nie dotyczy. Kiedy tylko mają ochotę, mogą Państwu doKopacz i wyłudzić od niego kolejny haracz. Rocznie, bagatela, około 7 miliardów złotych. Ale co tam, towarzysze, zapłacicie? Zapłacimy!
Na tle naszej mieniącej się waluty błyszczą też co jakiś czas obywatele, którzy zadłużyli się niczym prawdziwi światowcy, w zagranicznej forsie. I to od razu w tej kojarzącej się z bankową solidnością – szwajcarskim franiu. Ponieważ złocisz ostatnio zaniemógł, rzesza kredytobiorców, podjudzana oralnie przez sejmową opozycję, również chętnie wyciągnęłaby rąsie po publiczny grosz. Obywatelowi w potrzebie się należy! Tymczasem ci, co patriotycznie zaciągnęli droższe kredyty w rodzimej walucie, siedzą cicho, płaczą i płacą. Ich ewentualne problemy ani polityków, ani dziennikarzy i tak przecież nie zainteresują, bo gdzie im do powabu walutowych hazardzistów. Przenosząc całą tę sytuację do świata motoryzacji, to trochę tak jakby nabywca tańszego, bo używanego pojazdu, miał pretensje o fakt, że ten mu się od czasu do czasu psuje. Podczas gdy jego sąsiad, który wywalił masę kasy na nowy pojazd, planowo dojeżdża do celu. No dobrze, pomyślisz przenikliwy Czytelniku, a co, jeżeli kogoś nie stać na salonową gablotę? Cóż, wtedy tę przechodzoną musi kupować z głową. I czasem zrezygnować z limuzyny na rzecz mniej prestiżowej fury. Właśnie po to, żeby się później nie przejechać.