Gdym przed tygodniem sławił protestanckie dokonania górników oraz dłużników z sekty franciszkanów gołych i bosych, zamroczonym będąc tekstową rozwiązłością, oszczędziłem lokalnych rebeliantów. Dlatego spieszę ten afront nadrobić, gdyż ich dokonania wcale kontestatorom zawiedzionym z zawodu nie ustępują. Weźmy takich apologetów przytycia w biodrach szczuplutkiej, legionowskiej krajówki. Zaczęli niby skromnie, od wciskania kierowcom do rąk ulotek, a urzędnikom monitów, przeplatając owe łapówki krótką, bezbolesną manifestacyjką. Ale już w ostatni piątek dowiedli, że ku zwycięstwu są w stanie iść do upadłego. I dla rozgrzewki przeszli przez przejście. Skoro więc zebrało im się na pokonanie „zebry”, idę o zakład, jak mi ta droga droga, że tanio skóry nie sprzedadzą i podrepczą daleko, gdzie ich nerwy poniosą.
Swoją drogą, protestować też trzeba umieć. Nawet mniej uważny obserwator piątkowego spaceru w poprzek Zegrzyńskiej mógł dostrzec kilka elementów, które zdradzały strajkową amatorszczyznę uczestników. Weźmy choćby wyraz ich twarzy. Pogodne oblicza powinni zostawić w domach, zaś na pikietę oblec je w furię, przyozdabiając całość spojrzeniem żądnym biurokratycznej juchy. Wytrawnego związkowca jak nic raziłyby też toczone na pasach sąsiedzkie pogawędki – w takich okolicznościach bardziej na miejscu są wznoszone do kamer okrzyki. Im bardziej nie na miejscu, tym lepiej. Antyrządowi oponenci od palenia opon doradziliby zapewne legionowianom wizualne uatrakcyjnienie marszu. Skoro jest zadyma, musi być dym! I ogień, co go nawet Piaskami nie ugaszą. Poza tym, kto to słyszał, żeby porządny demonstrant korzystał z policyjnej obstawy? Funkcjonariusze, owszem, są mu potrzebni, lecz w zgoła innym celu. Jako cel, ewentualnie środek do celi. Na koniec rzecz najważniejsza: paliwem sprawnego mąciwody nie mogą być same tylko postulaty. Ich sucha treść zyskuje na sile przekazu, gdy się ją odpowiednio, jeszcze przed przystąpieniem do publicznej artykulacji, zwilży. Specjaliści gwarantują co najmniej 40–procentowy wzrost skuteczności. Albo i całe trzy czwarte. Powyższą prawidłowość da się łatwo wyjaśnić. Chodzi po prostu o to, że grupę docelową, również dla naszych drogofilów, stanowią politycy. A oni rozumieją tylko bełkot.