W sobotni wieczór w wypełnionej po brzegi Arenie Legionowo odbyła się gala boksu zawodowego Wojak Boxing Night „Never Step Back” organizowana przez formację Babilon Promotion. W walce wieczoru Paweł Głażewski przegrał pojedynek o pas federacji WBC Baltic w wadze półciężkiej z Maciejem Miszkiniem.
W walce otwarcia Konrad Dąbrowski pokonał doświadczonego Aliksandra Abramenkę w czterorundowym pojedynku. Następnie możliwość zaprezentowania się otrzymał Artiom Karpec, który niejednogłośnie zwyciężył nad Mariuszem Biskupskim. Na ringu w Arenie Legionowo debiut jako reprezentantka Polski zaliczyła także naturalizowana Ukrainka Sasza Sidorenko, która okazała się lepsza od Bojany Libiszewskiej. W wadze półśredniej rywalizacja Andrzeja Sołdry (pogromcy Dawida Kosteckiego z 2014 roku) i Jewgienija Machtiejenki potrwała niespełna dwie rundy. Walka zakończyła się przed czasem, a na domiar złego Polak upadając na maty, doznał złamania kości strzałkowej.
Dużo emocji jeszcze przed pierwszym gongiem przyniosło starcie 38-letniego Rafała Jackiewicza z niepokonanym jak dotąd na zawodowym ringu Kamilem Szeremetą. Pikanterii ich nienajlepszych stosunkom dodała przepychanka do jakiej doszło pomiędzy bokserami podczas piątkowego ważenia. Określany przez krajowych ekspertów „nadzieją polskiego boksu” Szeremeta od początku kontrolował przebieg walki, skutecznie punktując bardziej doświadczonego rywala. Wygrywając praktycznie każdą rundę, 25-latek także w oczach sędziów jednogłośnie na punkty wygrał cały pojedynek. – Sporo zaskoczenie, że Rafał nie gadał głupot i naprawdę przygotował się do tej walki. To jest boks: możesz wygrać dziewięć rund, a przegrać w ostatniej, dlatego trzeba walczyć do końca. W stu procentach zrealizowałem założenia. Od zeszłego roku myślałem o tej walce. Rafał to stary weteran o znanym nazwisku, dlatego posiadanie takiego zawodnika w rekordzie może otworzyć kilka furtek. – podsumował swój występ i końcowy triumf Szeremeta, który ostatecznie pojednał się z Jackiewiczem.
Po północy rozpoczęła się walka wieczoru Pawła Głażewskiego z Maciejem Miszkiniem, której stawkę był pas federacji WBC Baltic w wadze półciężkiej. Przed rokiem decyzja sędziów o przyznaniu końcowego triumfu Głażewskiemu podzieliła obserwatorów tamtej walki. Przez pierwsze cztery rundy rewanżu Miszkiń konsekwentnie budował swoją przewagę, od początku chcąc pokazać kto bardziej zasługuje na zwycięstwo podczas tegorocznej gali w Legionowie. W piątej rundzie jeden z potężnych ciosów „Handsome’a” zachwiał „Głażą”, jednak białostoczanin wytrwał do końca tej odsłony na nogach. Choć sytuacja powtarzała się w końcówce siódmej, dziewiątej i dziesiątej rundy, Głażewski nie był ani razu liczony, a Miszkiń musiał zadowolić się jednogłośnym zwycięstwem na punkty. – Nie czułem napięcia przed tą walką. Rok temu spędziłem z Pawłem osiem rund w ringu, dlatego wiedziałem czego mogę się spodziewać. Gdyby w pierwszej walce sędziowanie było równie obiektywne, co dzisiaj, wówczas też bym wygrał. Nie chcę być pyszałkiem, ale spodziewałem się nawet wygranej przed czasem, ale stało się inaczej. – ocenił wygrany pojedynek Maciej Miszkiń.