Ekonomistom, podobnie jak synoptykom, nie można ufać. I większość prostego ludu tak właśnie czyni, co przychodzi mu to o tyle łatwo, że całej masy używanych przez te klany terminów masy ani w ząb nie kumają. Wspomniane podejście ma jedną, podstawową zaletę: uniezależnia naród od zgubnych skutków wiary w przepowiednie o spadkach czy opadach. Krótko pisząc, papierowi spece od gospodarki są mu zbędni. Trudno niestety powiedzieć to samo o wyższych krajowych urzędnikach, koszących miesięcznie po kilka krajowych średnich. Oni ekonomistów cenią i co rusz dają temu wyraz. Ten afekt zaś, czego poniżej zamierzam dowieść, społeczeństwu może poważnie zaszkodzić. Jak nie przymierzając, abstynencja.
Zacier całego problemu zaczął oczywiście fermentować na samej wierchuszce. Ponieważ aparat władzy, niczym szanowany sutener, lubi mieć pod sobą różne agencje, to je sobie powołał. Dlatego też, na zgubę słowiańskiego ducha, powstała m.in. Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. I to właśnie jej wstrzemięźliwi pracownicy zapłacili panom od liczydeł za informację, ile powinna wynosić optymalna cena tej wstrętnej gorzały. Co to znaczy „optymalna”, nie wyjaśniono. Łatwo można za to zgadnąć, kto by na tej optymalizacji zarobił. Specjaliści wyliczyli bowiem, że pół literka najtańszej wódeczki musi kosztować jakieś 40 złociszy. Geniusze! Master od finansów pewnie aż zaklaskał z radości! Na jego szczęście do konsumentów nius o tej czystej aberracji chyba jeszcze nie dotarł. Poza tym, chodzi tylko o przymiarki do wydestylowania Narodowego Programu Profilaktyki i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych na lata 2016-2020. Czy ktoś zechce go łyknąć, trudno na razie orzec.
Nietrudno natomiast przewidzieć co nastąpi po niemal dwukrotnej podwyżce ceny polskiego płynnego złota. I to jest właśnie najbardziej zastanawiające. Bo przecież politycy dobrze wiedzą, że jeśli złapią podwyżkowego lejca, wpływy do budżetu ani o zeta nie wzrosną. Wręcz przeciwnie, o całe miliardy spadną. Prawdziwość mechanizmu krzywej niejakiego pana Laffera sami zresztą przećwiczyli. Kiedy w latach 1999–2001 rząd podwyższył stawki akcyzy na spirytusowe delicje, dochody budżetu w trymiga się obniżyły. W przeciwieństwie do ilości produkowanego przez rodaków bimbru i przemytu wódy ze Wschodu. Z kolei wprowadzona rok później obniżka owej stawki rychło zaowocowała bananem na ustach budżetowego skarbnika. Nie trzeba chyba dodawać, że z tej słusznej drogi kolejni sternicy znad Wisły szybko zawrócili…
Na koniec optymistyczna wiadomość: pod koniec proceduralnej kolejki czekają nasi parlamentarzyści. A znając ich skłonność do frasunku, podwyżki cen trunku na bank nie przełkną. Za co przy kolejnych wyborach wdzięczny naród chętnie zrzuci im się na zakąskę.