Gdyby wierzyć mediom (nie polecam), można by nabrać przekonania, że głównym wyzwaniem czekającym wkrótce naród jest wybór lokatora białego, wolno stojącego budynku przy Krakowskim Przedmieściu. Krakowskim, lecz w Warszawie, gdyby ktoś nie wiedział. W nosie mamy kurs złotego, spadek populacji albo fakt, że połowa młodych rodaków chce bawić się w dorosłość poza krajem. Skoro telewizor mówi dużo o kampanii, przeciętny widz dominujące informacje podświadomie uznaje za kluczowe. I pokornie łyka codziennie pluralistyczną kronikę przygód państwa kandydatów.
Ludzki mózg jest leniwy, lubi chadzać na skróty. Kiedy wielu naszych znajomych zacznie na przykład ględzić o pogarszającej się jakości kaszanki w marketach Stonka, szybko – nie przejmując się ani rzetelnością owych niusów, ani tym bardziej ich weryfikowaniem – nabierzemy przekonania, że faktycznie z tą kiszką jest jakaś kicha. Zamiast, kierując się logiką, odnotować po prostu fakt, że ludzie z bliskiego otoczenia częściej mówią ostatnio o kaszance.
Skoro jednak wciskają nam po dobranocce tę polityczną menażerię, przez grzeczność należałoby jej się przyjrzeć. Aby później, już trakcie święta demokracji (jak na ironię obchodzonego przy nasuwających grobowe skojarzenia urnach), móc powiązać nazwisko z facjatą. W przypadku zaś co bardziej dociekliwych obywateli – z poglądami. Niestety i jedno, i drugie wydaje się równie proste jak trasa kluczącego po kraju Bronkobusa. Ten, no, dysonans poznawczy można odczuć od razu na etapie identyfikowania aspiranta z gardłującą za nim partią. Jak polski rolnik ma zagłosować na gościa, którego gładka aparycja i takież wysławianie się pasuje mu co najwyżej do roli wioskowego plebana? Bo przecież nie do czerstwego chłopskiego trybuna, jakiego wiejski elektorat zapewne by oczekiwał. Trudny orzech do zgryzienia mają też na lewicy. Zwłaszcza, że wiek trzęsących nią niezastąpionych towarzyszy nasuwa podejrzenie o używaniu przez nich zastępczego uzębienia. Na szczęście są jeszcze sierpy i młoty, którymi wrogość aktywu wobec Ogórkowej można próbować skruszyć. Zadanie to jednak równie trudne jak zrobienie z Putina pacyfisty. Owszem, urodziwe dziewczę z tej Madziuli, tyle że jej mizeria nijak nie pasuje do proletariackiego etosu i nawet spin doktorzy w kilka tygodni Wincentego Pstrowskiego z niej nie zrobią. Żeby chociaż zamiast komórki dzierżyła kilof i miała torebkę z drelichu…
Najtrudniej przyczepić się do dwóch najważniejszych kandydatów. Tak naprawdę kandydatów jedynych. Typowy topowy wzorzec członka POPiS-u jest z ideologicznej twarzy podobny zupełnie do nikogo. Gdyby platformersi zaczęli nagle dąć w Dudę, a Bronek zostałby emisariuszem z Torunia, nadal świetnie by wyglądali w swych kostiumach. To dlatego, że pod nimi są nadzy.