Jeśli, obywatelu, wahasz się, czy wziąć udział w prezydenckiej dogrywce, pomyśl o niej, jak o własnym ślubie. A na niego byś się przecież wybrał, prawda? Oczywiście pod warunkiem, że nie wiedziałbyś tego wszystkiego, co później przyniosą ci lata odosobnienia w – zdaniem wielu ciasnawej – podstawowej komórce społecznej. Że niby z politykiem to nie małżeństwo? Ależ tak, jak najbardziej! Tylko w odróżnieniu od wariantu z obrączkowaniem, dla zmyłki zawierane na czas określony. No i biorąc pod uwagę męską dominację w tym fachu, panowie – czy tego chcą, czy nie – częściej wchodzą w związki partnerskie. Platoniczne, ale jednak.
Początkowo, nim dojdzie do skreślenia sakramentalnego iksa, mamy do czynienia z klasycznym podrywaniem. Znanym już nawet prababci Ewie, chociaż – Bóg jej świadkiem – z powodu braku konkurencji starania o Adamowe względy mogła sobie przecież darować. Zwłaszcza, że śmigała po rajskim ogródku w stroju nader skąpym, kuszącym jak, nie przymierzając, to przeklęte jabłko. Swoją drogą, w ostatniej (własnej na pewno) kampanii negliżem wabiła też roznegliżowana doktor Magdalena. I choć krasą wstydu protoplastce żeńskiego rodu nie przyniosła, efekty starań pani Ogórek były, co tu kryć, mizerne. Po prostu jest amatorką. Starzy mandatowi wyjadacze, wzorem słynnego Jurka Kalibabki, nawijają ludowi makaron na uszy o wiele skuteczniej. Jedną z tajemnic ich sukcesu jest upór. U maluczkich też to działa. Iluż to związkowiczów właśnie dzięki niemu dochrapało się możliwości chrapania z obiektem adoracji w jednym łożu. Nawet jeśli początkowo ich szanse na zdobycie ostatniej bazy były podobne do moich na zaplecenie warkocza.
Kiedy polityk dopina swego i może dzięki nam zaliczyć kadencję, przymilny uśmiech zostawia na plakatach, odsłaniając zepsute uzębienie. Nie musi już, jak dziewczyna przed weselem, udawać przed chłopem anioła tudzież mieć stracha, czy wciśnie się w białą kieckę. Postawiłeś krzyżyk, więc pogódź się, elektoracie, z faktem, że twoja plakatowa oblubienica będzie teraz opychała się, ile wlezie oraz suszyła ci łeb z byle powodu. Samo życie. Kiedy raz na jakiś czas będziesz chciał ów związek skonsumować (czytaj: wyegzekwować ulotkową obietnicę), twą wybrankę z pewnością rozboli wtedy głowa. Ale gdy to ona zechce nabyć nowe futerko, bez wahania sięgnie ci do kieszeni. Przy czym zrobi to tak fiskuśnie, że nawet nie zauważysz. Madame Demokracji zdarzają się również, tak samo jak w realu, skoki w bok. Gdy wychodzą na jaw, przyjmuje świetną, sprawdzoną taktykę – idzie w zaparte. Mimo że wybranek nakrył ją splecioną w akcie zdrady, powie mu: kochanie, to nie to, co myślisz. Robię tak dla twego dobra. Co zatem czynić? Wziąć z tą lafiryndą rozwód? Nie przejdzie. Decyzja przy urnie przypomina tę sprzed ołtarza – z polityką rozłączy nas dopiero śmierć.