Parę niedziel nazad, wbrew swej pacyfistycznej woli, trafiłem w sam środek toczonej przez polityków batalii o supermarketowe podatki. Fakt, troszkę tylnymi drzwiami, bo przez parking, ale jednak. I tak oto, beztrosko korzystając z motoryzacyjnego lebensraumu, wszedłem w konflikt z Herr Lidlem.

Do tego zbiorowy, bo wraz ze mną podpadło mu kilkunastu sąsiadów, mających bezczelność nocami przetrzymywać auta (w większości zresztą niemieckie) na przysklepowym poletku z kostki bauma. Dużym, żeby nie było, niczym terytorialne ambicje kierownika III Rzeszy. Pewnego dnia znaleźliśmy za wycieraczkami swych gablot świstek z „informacją o wprowadzeniu regulaminu parkingu”. Inna sprawa, że klepniętego prawie 5 lat temu… Nieważne. Jak łatwo się domyślić, bauer wyrażał obiekcje w kwestii okolicznego zwyczaju nocowania u niego naszych zmęczonych pojazdów. A ewentualnym marudom oferował ich usunięcie na koszt i ryzyko właścicieli. Cóż, powie jurysta, Niemiec ma prawo. Ale w kawałach (z obowiązkowym udziałem chwilowo nieobecnego Rosjanina) zawsze najmądrzejszy jest przecież Polak! Ten zaś, wczytawszy się w treść ulotki, jął rozkminiać, po kiego szkop chce, aby z jego parkingowych włości nie korzystać w godz. 23:00 – 6:00, czyli wtedy gdy zakupów dokonują jeno podróżujące pieszo karaluchy? Biorąc to za kapitalistyczny kaprys, większość Słowian uznała owe roszczenia za przesadzone i olała je ciepłym paliwem. Lecz taki na przykład ja parking karnie opuściłem. A wraz z nim (bo kto to wie, co rasie panów podszepną ich miłujące ordnung mózgi?) przestałem też bywać w ich geszefcie. Po telewizyjnej rekomendacji pani premier wybrałem handlową ofertę Portugalczyków. Oni przynajmniej nigdy nie usiłowali nam dokopacz.

Swoją drogą, trudna sprawa z tym całym supermarketingiem. Weź tu, człeku, emanuj miłością zachodniego bliźniego, gdy słyszysz, że ceny mamy niemieckie, azjatycką wydajność pracy, a mimo to nasze dzielne panie zarabiają w spożywczych sieciówkach cztery razy mniej niż szprechające koleżanki zza Łaby. Jak obliczono, na jednej zmianie rodzima kasjerka przerzuca przez czytnik od dwóch do sześciu ton towaru. Oczywiście nie tylko pod germańskim butem. Słynący z galanterii wobec dam Francuzi też ponoć traktują matki Polki, jakby chcieli zemścić się za wybryki sufrażystek. Jeśli dodać do tego przywileje podatkowe, które dla drobnych handlowców są równie osiągalne, co uśmiech styranej ekspedientki, obywatelska konkluzja jest jasna: dowalmy gigantom, niech na miejscu dzielą się swymi zyskami! Niestety, w rewanżu nastąpi zapewne personalny remanent, po którym z 1,2 mln zatrudnionych w marketach rodaków ostanie się jakaś bańka. O wzroście cen nie wspominając. Coś jednak zrobić trzeba. Żeby za jakiś czas obcy kapitalista nie wywalał nas nie tylko z parkingów.

Poprzedni artykułTrzy osoby ranne
Następny artykułUżytkowanie wieczyste w pigułce
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.