Toccatą i fugą d-moll Jana Sebastiana Bacha rozpoczął siódmy koncert Legionowskiego Festiwalu Muzyki Kameralnej i Organowej jego pomysłodawca Jan Bokszczanin. Później było jeszcze ciekawiej. Na zakończenie tegorocznej odsłony imprezy zaprosił on do współpracy wiolonczelistkę Annę Wróbel oraz dwoje skrzypków: Emilię Walasek – Gorczycę i Wojciecha Walaska.
– Dzisiejszy koncert będzie może bardziej „fajerwerkowy”, bo zagramy utwory dość znane i troszeczkę lżejsze w odbiorze, aczkolwiek niepozbawione głębokiego kunsztu muzycznego – zapowiada Jan Bokszczanin. Stali bywalcy legionowskiego festiwalu mogliby w tym miejscu dodać: jak zwykle. Niedzielny koncert był kolejnym, który wyeksponował dźwiękowe walory bohaterki tej edycji – wiolonczeli. Dzięki czarodziejskim dłoniom Anny Wróbel znów potwierdziło się, że to instrument o wielu muzycznych obliczach. A każde równie atrakcyjne.
W tym roku Legionowski Festiwal Muzyki Kameralnej i Organowej odbył się już po raz jedenasty. Jak na wydarzenie, bądź co bądź, niszowe, to całkiem sporo. Nic zatem dziwnego, że przez ten czas dorobiło się ono grona wiernych melomanów. I co znamienne, z biegiem czasu pojawiają się kolejni. – Pamiętam, że zaczynało się od tego, że koncerty były zaraz po zakończeniu mszy. Teraz już nie trzeba się obawiać, że nikt nie przyjdzie. Wiadomo, jest festiwal, więc publiczność pojawia się na koncertach – wspomina Wojciech Włodarczyk, prowadzący koncerty LFMKiO radiowiec i dziennikarz muzyczny, którego interesujące gawędy o muzyce są zresztą jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy.
Eksponując wiolonczelę, tegoroczny repertuar momentami wykraczał poza swego rodzaju kanon letnich koncertów tego typu. To zresztą normalne w przypadku przedsięwzięć, których ambicją jest coś więcej, niż odegranie wiązanki klasycznych hitów. – Publiczność festiwalu powoli staje się coraz bardziej wymagająca. Nie można ciągle wykorzystywać pewnych schematów. Ale Jan Bokszczanin dba o to, żeby on ciągle się rozwijał – zauważa Włodarczyk. – Moim marzeniem jest zaproszenie tutaj Kevina Bouliera i Alieksieja Szmitova. Organy zostały wyremontowane. Pan Zych zrobił dobry uczynek, poprawił nam instrument i jest on w tej chwili w stu procentach sprawny. Dlatego możemy się przymierzać do takich nazwisk – potwierdza festiwalowe aspiracje legionowski organista. Organizatorzy coraz poważniej myślą też o uatrakcyjnieniu wizualnej strony imprezy. Ze względu na specyfikę miejsca, w której się odbywa, słuchacze często widzą bowiem artystów dopiero wtedy, gdy ci im się kłaniają. – Czym więcej jeżdżę po Polsce, tym częściej widzę, że pomysł z telebimem w kościołach jest podchwytywany. Mam nadzieję, że uda się to także u nas, bo to jest atrakcyjne dla publiczności, jeśli może oglądać, jak to wszystko wygląda od kuchni – mówi Jan Bokszczanin.
Pozostając przy zmartwieniach melomanów, warto na koniec wspomnieć o tym dla początkujących największym. Natury, rzecz można, akustycznej. – Zawsze jest problem bicia lub niebicia brawa, jak są części utworu cyklicznego. Czasem zauważam wpatrzone we mnie oczy. Ja w takich sytuacjach kiwam głową, dając znak, że można wtedy bić brawo – uśmiecha się Wojciech Włodarczyk. Ale nawet jeśli ktoś popełni falstart, żaden problem. Co jak co, ale rzęsiste oklaski artyści cenią sobie najbardziej.