Psychologicznych zabaw typu: pokaż mi paszport, a powiem ci kim jesteś, wymyślono bez liku. Temperament czy preferencje delikwenta można określić na podstawie rozmaitych przesłanek. I co ciekawe, wyciągnięte w ten sposób wnioski często są bliskie prawdy. Sporo mówią o człowieku zarówno jego dłonie, buty lub książki, jak i styl jazdy autem albo tytuły pochłanianych telenowel. Podczas próby przenosin głównej kwatery naszego bezcennego pisma wtargała mi się na ostatnią kondygnację myśl, że wiele o danej jednostce mówią też gromadzone przez nią bambetle.
Nie tylko tej z PESEL-em, lecz także z NIP-em. Bez względu na to, czy świadomie zesłane na wieczne zakurzenie, czy stanowiące jeno zapomnianą, sentymentalną pamiątkę jednego z wielu życiowych wiraży. Cóż więc opowiedziały o przeszłości pewnej papierowo – telewizyjnej firmy wygrzebane z kanciapowych zakamarków artefakty? Oj, trajkotały niczym jej specjalistka od marketingu. W kilku przypadkach nie grzesząc zresztą dyskrecją.
O przeróżnych kamerach, mikserach, lampkach i kabelkach nawet nie warto wspominać – to po prostu świadectwa technologicznego postępu, składowane przez użytkowników ze względu na pamięć o dawnym zachwycie tudzież pokaźnej kwocie, jaką trzeba było za nie wyłożyć. Stareńki, skurczony na półce NRD-owski aparat fotograficzny usprawiedliwić trochę trudniej, jednak to również przedmiot, co by nie mówić, z medialnej branży. Pewien z nią związek, choć nieco luźniejszy, wykazywały walające się tu i ówdzie flaszki po przeróżnych destylatach, stosowane zapewne od święta w celu zapłodnienia dziennikarskiej inwencji oraz zaostrzenia pióra. W jawnej sprzeczności z nimi pozostaje natomiast pokaźny baniaczek z innym płynem. Według „Miejscowej” legendy zawiera on cudowną wodę, przytarganą ongiś z Bałkanów przez jakiegoś fana panów żurnalistów w celu niestety zapomnianym. Sądząc jednakowoż po ich bladych obliczach i anemicznych tekstach, nigdy nie zażyli nawet kropelki. Z wyżej podpisanym włącznie. Skoro mowa o wodzie, musiała się też znaleźć przestrzeń dla jej płonącego przeciwieństwa. I w redakcyjnych kazamatach ono tkwiło! Tyle że, podobnie jak nasz zapał do pisania, trochę sztuczne. Swoją drogą, kto tam wtrynił pudło „zimnych ogni”, nie ma pojęcia chyba nawet dr Szczepański. A on o Legionowie wie przecież wszystko. Jednak wewnętrzny ranking najciekawszych odkryć komórkowych w cuglach wygrała przepiękna suknia ślubna. Próbując wytłumaczyć jej obecność, już nie tylko pan Jacek, ale nawet sam Stwórca mocno drapałby się w głowę. Weselisko nas w każdym razie ominęło.
Nic to. Grunt, że w redakcyjnej szafie nie znaleźliśmy żadnego trupa. Dzięki temu, nawet z nieporządkiem nie do opisania, jako pismacy jesteśmy w porządku. Ale to, co ów bałagan o nas mówi, chyba lepiej przemilczeć.