Tuż przed Sylwestrem miejscy radni tradycyjnie zajęli się debatowaniem na projektem kolejnego legionowskiego budżetu. Projektem, który siłą głosów koalicji bez problemu przyjęto. Zanim to nastąpiło, jego główne założenia przedstawił jak zwykle sam prezydent. Założenia i zagrożenia. Głównie te związane z niektórymi deklaracjami obecnego rządu.
Budżety miast i gmin najmocniej uderzyłoby po kieszeni zwiększenie kwoty wolnej od podatku. Według zapowiedzi z obecnych nieco ponad trzech, aż do ośmiu tysięcy złotych. – W przypadku budżetu miasta Legionowo może to skończyć się prawie katastrofą finansową. Chodzi o 12-15 milionów złotych rocznie mniej – zakomunikował radnym Roman Smogorzewski. Przy planowanych dochodach w wysokości prawie 192 mln zł wydaje się to niewiele. Ale jest inaczej. Z tegorocznych wydatków, mających wynieść ponad 180 milionów, aż 150 pójdzie na bieżące potrzeby miasta. Pozostałe 30 mln zł zaplanowano na inwestycje. I to właśnie ta „kupka” ucierpi w razie spadku miejskich dochodów z PIT-u. – To jest budżet bardzo odpowiedzialny. Zapytam przewrotnie: dlaczego on jest odpowiedzialny? Bo nie znamy odpowiedzi na bardzo wiele pytań – dodał prezydent Legionowa.
Obywatelski, czyli jaki?
Większości radnych finansowa rozwaga szefa ratusza trafiła do przekonania. Również tym bardziej zdystansowanym do prezydenckiego ugrupowania. – Klub radnych Nasz Miasto Nasze Sprawy ocenia przedstawiony budżet jako zrównoważony, w którym szacowane dochody są naszym zdaniem dochodami realnymi do osiągnięcia, a wydatki zaplanowano na bezpiecznym poziomie. Nie jest to budżet inwestycyjny, ale trudno się spodziewać, aby taki był. Poprzemy przedłożony projekt budżetu, a w połowie roku dokonamy oceny stopnia jego realizacji – zapowiedział kierujący klubem Dariusz Błaszkowski.
Co do opinii wątłej miejskiej opozycji, jej projekt budżetu nie przypadł do gustu. Zabierając głos, Leszek Smuniewski przypomniał, że 60 proc. dochodów gminy pochodzi z podatków i opłat od mieszkańców, a 40 proc. z PIT-ów. Teraz ma to być około 60 mln zł. – Ja wnioskowałem już wielokrotnie o stworzenie budżetu obywatelskiego, żeby to mieszkańcy, którzy tak naprawdę – jak wykazałem przed chwilą – mają olbrzymi udział w tym budżecie, mogli decydować, na co wydamy te pieniądze. W coraz większej liczbie miast taki budżet powstaje. Powinniśmy tak robić, żeby to mieszkańcy mieli większą możliwość decydowania o tym, na co wydawane są zarobione przez z nich pieniądze; żeby dzięki temu poczuli się gospodarzami we własnym mieście – apelował niezależny radny. Po takim uderzeniu w stół nożyce wręcz musiały się odezwać. – Nie mogę się nadziwić, jak bardzo słabo pan sam siebie ocenia. No przecież, także dzięki Platformie Obywatelskiej, mamy JOW-y (Jednomandatowe Okręgi Wyborcze – red.) w samorządach gminnych. Państwo radni są dzisiaj bardzo blisko mieszkańców. Miasto zostało podzielone na 23 części. Myślę, że większość państwa ma codzienny kontakt z mieszkańcami i świetnie reprezentuje ich interesy – odrzekł prezydent. Jak łatwo zgadnąć, taka riposta nie wyczerpała tematu sporu. – Czym jest w większości gmin ten, bardzo ostatnio modny, budżet obywatelski? W mojej ocenie daniem mieszkańcom ochłapów – procenta albo dwóch procent budżetu. I jak sobie klikną, to coś tam będą mieli. Myślę, że mamy lepszy system, który bardziej wciąga w partycypację mieszkańców – dodał Roman Smogorzewski. – Wspomniał pan, że ten procent czy dwa procent budżetu obywatelskiego to są ochłapy. Dużo miast się decyduje na te ochłapy, natomiast zastanówmy się w takim razie co my, w ramach inicjatywy lokalnej, która też ma swoje wady, nad którymi nie chcę się rozwodzić, proponujemy mieszkańcom, kiedy to jest raptem 0,25 procenta całego budżetu – odparował cios Leszek Smuniewski.
Warto rozmawiać
Jedyny w radzie przedstawiciel PiS-u zarzucił koalicjantom, że nie biorą pod uwagę jego zdania. Wytykał też, choć nie poparł tego przykładami, brak logiki w niektórych wydatkach inwestycyjnych. – Ja czuję się całkowicie pominięty w tym względzie. Nie uwzględniono moich wniosków do budżetu, ale to tak jak większości radnych. Nie przedstawiono mi jednak żadnych argumentów na to, dlaczego tak się stało. Co ja mam powiedzieć ludziom: że nawet nie zostałem zaproszony na dyskusję, bo jestem z innej opcji politycznej? – retorycznie pytał Andrzej Kalinowski. – To takie bardzo charakterystyczne: cały świat zewnętrzny jest zły. To ja zadam panu takie pytanie: kiedy pan do mnie zadzwonił albo przyszedł i powiedział „Usiądźmy i pogadajmy, wytłumacz mi pan to”? Jest pan przeszło rok radnym. Czy była taka sytuacja, panie radny Kalinowski? – zapytał z kolei prezydent. Także retorycznie. Boksującemu się z opozycją liderowi przyszli w sukurs zaprzyjaźnieni sekundanci. – Trochę mnie dziwi takie podejście. Przez ten pierwszy rok pracy nauczyłem się, że pomimo podziału na okręgi, jestem radnym całego miasta, a nie jednego okręgu. Więc głosując za tym budżetem, głosuję za rozwojem miasta i za tym, że coś dobrego robimy dla mieszkańców – powiedział Adam Aksamit (Porozumienie Prezydenckie).
Wynik głosowania w sprawie tegorocznego budżetu był łatwy do przewidzenia. Poparło go dziewiętnastu radnych, dwóch było przeciw. Trudniej przewidzieć jego uzależnione od zmian w prawie losy. W ratuszu mówią: jesteśmy przygotowani na wszystko. – Raczej będziemy szli w kierunku szukania nowych źródeł finansowych. Są na inwestycje pieniądze zewnętrze; czy unijne, czy szwajcarskie. Bo koszty bieżące będziemy musieli pokryć: zapłacić nauczycielom, oświetlić ulice, ogrzać budynki i tak dalej. Tak więc od tego nie uciekniemy. Pierwsze, co ucierpi, to liczba inwestycji, szczególnie drogowych – uprzedza prezydent Smogorzewski. To oczywiście czarny scenariusz. Pozostaje mieć nadzieję, że jednak się nie sprawdzi.