Od kilkunastu dni kupa mieszkańców naszej planety zajmuje się głównie składaniem bliźnim życzeń oraz ich od nich przyjmowaniem. Najczęściej z napędzanego tradycją rozpędu, bo nie oszukujmy się: zazwyczaj pod szablonową, popartą wątłym uśmiechem treścią kryje się jedyne szczere w tej scence pragnienie – aby marzenia tulonego właśnie delikwenta wciąż, najlepiej na zawsze nimi pozostały.
Bo kiedy pani Bożenka z działu kadr życzy pani Krysi z finansowego ich spełnienia, to czy na pewno chciałaby tę obłudną, tłustą flądrę widzieć wkrótce z talią osy, gładkim licem i zakochanym facetem u nogi? Na dodatek w roli swojej szefowej… A kysz, tleniona zjawo! Nie, nie i jeszcze raz nie! Albo taki sierżant Czesiek, kiedy życzy swemu umundurowanemu pryncypałowi wszystkiego naj. Czy on naprawdę tak gorąco pragnie, by dowódcy jeszcze bardziej urosło ego, a na gaciach pojawiły mu się lampasy? A skąd, on te generalskie rojenia generalnie ma tam, gdzie i jego rozkazy. Klepie jednak, niczym profesjonalny wierny w konfesjonale, kilka rytualnych komunałów, bo przecież na przełomie roku postępuje tak każdy.
Czy zatem życzenia są bez sensu? Aż tak daleko w swym ohydnym krytykanctwie bym się nie posuwał. Z moich prowadzonych przez dwa wieki obserwacji wynika, że szanse na ich realizację są wypadkową szczerego pragnienia jednostki składającej oraz pozytywnego nastawienia biorcy. I tylko w takim wypadku mogą dobrnąć do szczęśliwego finału. Z drugiej strony, gdyby się przez chwilę zastanowić, sedno przesłania tych tysięcy „wszystkiegonajlepszowych” treści można by właściwie sprowadzić do zasadniczego ich efektu – dobrego nastroju beneficjenta. Wszak właśnie na niego mają pracować główne z winszowanych nam dóbr: zdrowie, miłość i kasa. Niekoniecznie w wymienionej kolejności. Pomijając tę część doby, gdy z różnych przyczyn zapadamy się w senną nicość, resztę chcielibyśmy spędzać z rozpromienionym obliczem. Jasne, co człowiek, to i inne wywołujące „banana” zjawiska. Jednak świetne samopoczucie – bez względu na to, kto i co je powoduje – stanowi słodziutką śmietankę, którą należy zebrać z całego wiadra wigilijnych i noworocznych życzeń. Niekiedy, jako się rzekło, już na wstępie skwaśniałych.
Co zatem czynić, aby móc każdego dnia jej kosztować? Sugeruję cieszenie się drobiazgami. Nie od razu miliard w Lotto i miss globu u boku, ale spokojna zmiana w fabryce, nowa kiecka albo dłuższa niż zwykle wymiana spojrzeń z atrakcyjną sąsiadką – z tego także warto czerpać satysfakcję. Po pierwsze, nigdy nie wiadomo, który nasz dzień jest ostatni, po drugie zaś, pozytywne myślenie naprawdę może zdziałać cuda. Weźmy takiego mnie. Już jako osesek marzyłem o tym, żeby na pokarm zarabiać pisaniem. I co? Od ponad dekady ssę pierś samej „Miejscowej”! Dla optymisty taki wyczyn to kaszka z mleczkiem.