Każdy mało szanujący się pismak powinien od czasu do czasu – ma się rozumieć metaforycznie, przy użyciu swej społecznie zaangażowanej bazgraniny – włożyć kij w mrowisko. Ot tak, dla higieny psychicznej i celem zwilżenia ego wypluwaną przez podrażnionych internautów dezaprobatą. Aby lała się ona strumieniami, dobrze jest ów potok dziennikarskiej żółci jakoś konkretnie zaadresować. Na przykład do jednej z bardziej wrażliwych na krytykę grup społecznych, wśród których prym wiozą krajowi mistrzowie czterech kółek. Znaczy się, kierowcy.
Mistrzami nazwałem ich oczywiście złośliwie, acz będąc świadomym na umyśle, gdyż nie znam ani nie słyszałem o Polaku (rodzime damy są dalece bardziej trzeźwe, również w samoocenach), który przyznałby, że marnie radzi sobie za kierownicą. Tak samo zresztą jak w alkowie. Kwestionowanie na łamach ich umiejętności trąci więc złamaniem kariery. Ba, zakrawa na próbę samobójczą, i to obarczoną wysokim prawdopodobieństwem sukcesu. Ponieważ to i owo chciałbym jeszcze w życiu zobaczyć, ograniczę się zatem tylko do niewinnej uwagi. Albo jeszcze lepiej – jak kiedyś pojechał w Sejmie spryciarz Lepper – zamiast rzucać kalumnie, spytam: ludzie, dlaczego na drodze tak łatwo stajecie się wspólnikami przestępców?
O co chodzi? Już zainteresowanych oświecam – o światła. Te drogowe, zwane nad Wisłą długimi. Czy kiedy drepcząc do swej dziupli w blokowisku dostrzeglibyśmy grupę zamaskowanych, odzianych na sportowo dżentelmenów, dźwigających dobytek naszego sąsiada, zatrzymamy ich i szepniemy: „Drodzy panowie, nie idźcie tą drogą, gdyż za zakrętem kręcą się stróże prawa”? A skąd, nikt rozsądny tak nie postąpi! Chyba że ten sąsiad wpadał kiedyś do jego czcigłodnej małżonki nie tylko po cukier, lecz i po inne słodkości. Tymczasem dwukrotnym zmrużeniem samochodowych oczu zaczepiamy wszystkich jak jedzie. Marne mając pojęcie o tym, kto powozi z przeciwka. Sam, na własne słabnące oczy widziałem dwie sytuacje, kiedy to ostrzeżony przed patrolem policji drajwer gwałtownie zahamował, po czym żwawo ruszył w odwrotnym kierunku. Czy mokry na wieść o „suszarce” zrobił się „tylko” jakiś skacowany biesiadnik, złodziej samochodów, czy może autem podróżowały akurat zbiry, które uprowadziły czyjeś dziecko, oto jest pytanie. Niestety, żaden z życzliwych braci po fajerze sobie go przed daniem drogowego cynku nie zadał. Boleję nad tym ja, boleją gliniarze, wkurza się wreszcie minister finansów, który ochoczo przytula kasę z policyjnych mandatów. Fakt, samo mruganie też niby kosztuje dwie stówki oraz trzy punkty gratis, ale takich zalotników łapie się równie często co gumę w kole zapasowym. Tak więc chłopaki nie pękają i obok przedłużania męskości autem wielkości kamienicy, z gestem dokładają do tego długie światła. Najwyższy czas, aby ktoś zaczął ich za nie gasić.