Życie uczy, że właściwy ogląd danej sprawy zyskuje się poprzez zerknięcie na nią z dystansu. Można to uczynić, rozpatrując rzecz chłodnym okiem, po upływie pewnego czasu. Można też się schlać i dzięki przyjęciu krytycznej dawki z jednej kwestii stopniowo zrobić – tak na oko – nawet dwie. Rozmyte i chwiejne, ale zawsze. Ów dystans możliwy jest również do uzyskania w sensie całkiem dosłownym, liczony w kilometrach, a najlepiej w ich tysiącach. O czym przekonałem się, gdym namierzył w obcojęzycznym telewizorze ocalały jakimś cudem polski kanał informacyjny. Tam zaś istny kanał! Po brzegi pełen szamba produkowanego przez uczestników wojny o Trybunał Konstytucyjny.
Pierwsze skojarzenie miałem natury, rzekłbym, akustycznej. Nasi piejący i pieniący się politycy jako żywo przypominali panów ujadających w sąsiednim programie, którzy z kolei gardłowali (tu muszę zaufać swej intuicji) na temat jedynie słusznego podejścia do jakiejś koranicznej zagwozdki. Pomijając fakt dysponowania przez nich ciekawszą powierzchownością, gdyż mieli fajne czapusie i modny zarost „na drwala”, tembr głosów i zacietrzewienie ekspertów z obu dziedzin były łudząco podobne. Zaryzykowałbym nawet tezę, iż analogicznie rzecz się miała ze stopniem przyswajalności ich racji przez zwykłego widza. Gdyby puścić Kowalskiemu owych dwóch imamów, zrozumiałby z ich peror tyle samo, co z oderwanego od realiów bełkotu o TK. To naprawdę smutne łamane przez tragiczne, że w cywilizowanym przecież kraju trudno znaleźć ludzi potrafiących napisać proste prawo, niedające żadnej przestrzeni do interpretacji. Natomiast umiejących tysiącami dorzucać do kodeksów nowe wątki jest mnóstwo. Wątki, w pajęczynie których połapują się tylko oni sami, ewentualnie tyleż możni, co dyskretni owych korekt beneficjenci. No i oczywiście prawnicy, ciągnący kasę od pechowców, którym – wedle właściwych instytucji – interpretacja przepisów nie wyszła. I wyszła bokiem.
Abstrakcyjny dla większości Polaków spór tylko uwidocznił toczące ich ojczyznę administracyjne choróbsko. Wiedzą to przedsiębiorcy, wiedzą przypadkowi klienci Temidy, wiedzą też wszyscy ci, którym przyszło kiedyś walić głową w biurko wszechwładnego urzędnika. A przecież tak wcale być nie musi. Skoro już lubimy robić z Polski drugą Japonię albo chcemy mieć nad Wisłą Kanadę, popatrzmy, jak z ujęciem życia w paragrafy poradzili sobie mądrzejsi. Szybkie „kopiuj – wklej” i rodakom od razu będzie żyło się lepiej. Cała ta trybunałowa nawalanka przypomina mi pewien pouczający program, z gospodarzącą mu perfekcyjną panią Małgosią w roli głównej. A właściwie sposób, w jaki tkwiący weń bezsens znakomicie skwitował znakomity pan Abelard, szef nieodżałowanej pamięci kabaretu Limo. Ujął to z grubsza tak: „Masz w domu bałagan? Okej, to zamiast wołać telewizję, weź, ku…a, i posprzątaj!”.